piątek, 19 grudnia 2008

Jak trafić butem w Kaczora

Sprawa jest prosta, każdy prezydent na tej ziemi wie, że istnieje poważne zagrożenie dla każdego z nich, otrzymania trzewika prosto w twarz. George W Bush uniknął dwóch latających butów pokazując całemu światu, że posiada całkiem niezły refleks.

Sytuacja ta powinna dać innym dowódcom okazję do przemyśleń i zastanowienia się nad własnymi czynami. Oczywiście, rozzłoszczony dziennikarz nie rzucał w niego tylko, dlatego że nazywa się Bush, ale dlatego, że przez lata zapracował sobie na takie traktowanie.
Prezydent Lech Kaczyński nie potrafi wyciągnąć wniosków i wystawia swoją pulchną twarz tak żeby podeszwa lecącego buta go nie chybiła.

Otóż, prezydent, czyli główny opozycjonista w Polsce, postanowił być lepszy od swojego amerykańskiego przyjaciela. Jak na brata Jarosława przystało, Lech zrobił, co bliźniak chciał i zawetował ustawę o „pomostówkach”. Nie spodziewał się chyba jednak tego, że to jego weto to będzie taki latający but, który go chlaśnie prosto w „dziub”.

Pierwszy but rzucił Tusk i Platforma Obywatelska trafiając tak celnie, że aż go zaćmiło a zaraz drugi zaraz poleciał ze strony SLD. Obydwa tak mocno chlasnęły szefa opozycji, że zahuczało. Nie tylko w kuluarach sejmowych, gdzie politycy odrzucili jego weto, ale i w narodzie, który coraz mniej rozumie poczynania swojego prezydenta. Z resztą on sam chyba też już nie wie, co robi i jaka jest jego rola w państwie.

Tak przy okazji może by tak jeszcze kilku polityków potraktować latającym butem prosto w pysk?

sobota, 6 grudnia 2008

Echa po śmierci legionisty Josefa Tvarusko w Djibouti

Nie milkną echa po śmierci legionisty Josefa Tvarusko w Djibouti. Sprawa nabrała tempa po opublikowaniu przez Le Point, artykułu na temat dziwnych okoliczności tej śmierci. Zamieszany w sprawę porucznik został zawieszony w obowiązkach a podoficer i dwaj kaprale usunięci z szeregów Legii Cudzoziemskiej. Równocześnie wydarzeniem zajął się Trybunał Wojskowy w Paryżu (TAP - Tribunal aux armées de Paris) otwierając śledztwo, żeby wyjaśnić okoliczności tragicznego zdarzenia. (artykuł)

W czwartek, 4 grudnia decyzją sędziego śledczego z Trybunału Wojskowego, porucznik B. został postawiony w stan oskarżenia i zastosowano wobec niego areszt prewencyjny. Dwa dni wcześniej, zamieszanemu w sprawę podoficerowi postawiono takie same zarzuty jak oficerowi: „akty tortury i barbarzyństwa, które spowodowały nieumyślną śmierć” oraz „pogwałcenie regulaminu”. Podoficer pozostał na wolności pod kontrolą sądu. Adwokat oskarżonego oficera, Pierre-Olivier Lambert oświadczył, że jego klient został całkowicie opuszczony przez hierarchię wojskową, która od niego się odwróciła. Jednocześnie oświadczył, że zastosowanie aresztu wobec absolwenta Saint-Cyr (francuska szkoła wojskowa) jest aktem „przedwczesnego osądzenia” i może zaważyć na późniejszym wyroku.

Afera, która początkowo miała być zatuszowana rozwija się już pod kontrolą francuskiego wymiaru sprawiedliwości. Nie jest to zwykła sprawa ze względu na okoliczności zdarzenia. Już dziś wiadomo, że tajemnicza śmierć legionisty znajdzie swoje rozwiązanie w sądzie a winni zostaną ukarani. Pierre-Olivier Lambert jest znanym paryskim adwokatem, sympatykiem Legii Cudzoziemskiej. On sam niegdyś służył w jej szeregach, jako aspirant. Zastanawia fakt, czy postarano się o tak dobrego adwokata wyłącznie dla oskarżonego oficera, czy dla byłego sierżanta również ?

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Przeczytaj także:

Tajemnicza śmierć legionisty z 2REP

Czy w Legii Cudzoziemskiej stosuje się przemoc?

Hierarchia i dyscyplina w Legii Cudzoziemskiej

środa, 3 grudnia 2008

Publikacje IPN, czyli gnioty i paszkwile

Poza nami odsłona druga lub trzecia, felietonu publikacji historycznych pod egidą IPN. W pierwszej części dowiedzieliśmy się, że dwaj historycy polityczni postanowili napisać historię Polski na nowo. Zainteresowanie było ogromne, przecież dzięki nim, żyjąca legenda „Solidarności” Lech Wałęsa miał się okazać TW Bolkiem.


Panowie historycy, Gontarczyk i Cenckiewicz postanowili napisać historyczne „dzieło” o powiązaniach Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa (SB) znienawidzonego PRL-u. Jak na „prawdziwych” historyków przystało, najpierw założyli pewną tezę (o agenturalności Wałęsy) a potem postarali się ją udowodnić. Z wielkim profesjonalizmem zabrali się do pracy przy okazji wykorzystując aparat medialny IPN i TVP do nagłośnienia całej sprawy. Doszło do tego, że na długo przed wydaniem książki ludzie myśleli tylko o jednym, o jej kupnie. Odniesiono pierwszy sukces. O książce się mówiło, pisało i polemizowało.

Na nic zdały się protesty Lacha Wałęsy, książka ujrzała światło dzienne. Za pieniądze podatników urządzono sobie igrzyska. Publicznie oskarżono Wałęsę o działalność na szkodę kolegów i państwa. Wszystko to zostało szeroko poparte dokumentami SB znalezionymi w archiwum IPN. Panowie historycy nie wiadomo, z jakich powodów (a może wiadomo) nie pofatygowali się, żeby swoje rewelacje zweryfikować z żyjącymi uczestnikami tych wydarzeń z Wałęsą włącznie. Nic dziwnego, że ich „dzieło” spotkało się z ostrą krytyką. Jak można obiektywnie oceniać tę książkę, gdy ci panowie sami nie zadbali o to, żeby była napisana w obiektywny sposób. Pierwszy nakład rozszedł się jak ciepłe bułeczki, społeczeństwo polskie podzieliło się, część uznała, że Wałęsa to Bolek a pozostali postanowili go bronić. Wkrótce doczekano się kolejnego, już kilkudziesięciu tysięcznego dodruku, czyli biznes się kręcił. Zarówno polityczny i finansowy.

Minął kolejny okres, powoli zapominaliśmy o książce pt. SB a Lech Wałęsa - przyczynek do biografii, o historykach słuch zaginął, aż nagle wybuchała bomba. Uśmiercony w książce, oficer SB, kapitan Graczyk, który ponoć prowadził Bolka, nagle odżył. Klęska IPN-u, porażka Gontarczyka i Cenckiewicza, trudno jednoznacznie ocenić tę nową sytuację. Misternie ułożony plan rozpadł się, jak domek z kart. W książce, oskarżając Wałęsę, oparto się wyłącznie o źródła SB które, jak powszechnie wiadomo w dużej części były fałszowane. Niestety, politycznym oponentom Wałęsy wytrącono oręż z rąk w momencie, gdy okazało się, że główny aktor (kapitan Graczyk) odżył i co wcale nie jest dziwne, nie potwierdził rewelacji IPN.

Warto zastanowić się nad wartością takiej książki i nad faktycznym celem jej publikacji. Mało prawdopodobną wydaje się chęć ukazania całej prawdy o tamtym okresie. Zrobiono polityczny show z udziałem państwowego instytutu będącego w rękach partii politycznej. Publiczne pieniądze zostały przeznaczone do walki politycznej przeciw jednemu z największych symboli Polski. W końcowym rozrachunku, książę tą można zaliczyć do najbardziej nieudanych publikacji. Powtarzając za Lechem Wałęsą można powiedzieć: „gnioty i paszkwile”. No, ale pieniądze z niej były i to całkiem duże…

wtorek, 25 listopada 2008

Kaczyński wreszcie bohaterem

Nasz prezydent w pogoni za sławą i w swojej ślepej krucjacie przeciw Rosjanom, postanowił sam sprawdzić czy pałają go miłością tak samo jak on ich. Teraz już wiemy, że tak jest, pozostaje jednak do sprawdzenia fakt, czy to rzeczywiście nasi wschodni sąsiedzi przywitali konwój Lecha Kaczyńskiego, strzałami z karabinu maszynowego. Gdyby okazało się to prawdą, to mielibyśmy pełny obraz aktualnych stosunków polsko-rosyjskich.

Nie będzie to jednak takie proste, mimo że pan Kamiński, minister w kancelarii prezydenta, stwierdził przed kamerami, że bez trudu rozpoznał rosyjski akcent napastników. Przynajmniej mamy już opinię specjalisty, bo chyba za takiego się uważa. Poza tym, prezydent Gruzji, Saakaszwili również był kategoryczny w swoich wypowiedziach w oskarżeniach wobec Moskwy. Mamy już, więc dwóch specjalistów i bez wątpienia wiemy, że Rosjanie są źli. Warto w takim razie zastanowić się nad samym zdarzeniem. Przede wszystkim historia ta nosi znamiona prowokacji dyplomatycznej. Z pewnością sytuacja taka nigdy się nie zdarzyła, gdy dwie głowy państwa wyjeżdżają na nocną wycieczkę w teren, gdzie sytuacja jest nadal niespokojna i gdzie jeszcze niedawno prowadzono działania wojenne. Czy jest to polityczna awantura czy ludzka lekkomyślność? W związku z tym, że chodzi o dwóch prezydentów, nie jest to z pewnością lekkomyślnością, lecz przeprowadzoną z premedytacją prowokacją.

Czyżby Lech Kaczyński pozazdrościł Wałęsie sławy i też chciał zostać bohaterem? Czyżby Kaczyński pozazdrościł Radkowi Sikorskiemu, że ten wie, co to są świszczące kule z karabinów rosyjskich? Jakiekolwiek byłyby intencje Lecha Kaczyńskiego, można odnieść wrażenie, że sprawa ta jest na tyle nieodpowiedzialna, że aż trudno uwierzyć, że rzeczywiście się zdarzyła!

Pomijając fakt, że ochroniarze z BOR pozwolili na taką „wycieczkę” bez sprawdzenia czy istnieje niebezpieczeństwo. Dlaczego do tego doszło? Kto miał w tym interes? Widocznie chodziło o interes własny, bo trudno sobie wyobrazić, że Polska na tym skorzystała.

Na przyszłość warto zastanowić się nad obowiązkowymi badaniami psychiatrycznymi, wszystkich kandydatów na urząd prezydenta Rzeczpospolitej. Dzięki takim badaniom moglibyśmy uniknąć sytuacji, gdy głowa państwa zachowuje się jak osoba niepoczytalna, albo przynajmniej bezmyślna. Należy ubolewać, że po raz kolejny Polska znajduje się w centrum zainteresowania światowych mediów, oczywiście przy okazji równie absurdalnej, jak incydent na granicy z Południową Osetią. Co Polska osiągnęła? Jak zwykle w takich sytuacjach, wstyd na skalę światową.

sobota, 22 listopada 2008

Tajemnicza śmierć legionisty z 2REP

Trzydzieści lat temu, książka Henry Allainmat, francuskiego dziennikarza poruszyła opinią publiczną we Francji. W „Le bagne de la Légion”, autor opisał sekcję karną Legii Cudzoziemskiej w Corte. Był to zbiór relacji legionistów, którzy w tym miejscu przeszli przez „piekło na ziemi”. Dzięki tej publikacji na światło dzienne wyszła prawda, skrzętnie ukrywana przez dowództwo Legii Cudzoziemskiej. Sekcja karna była specjalnym oddziałem mającym na celu „wyprostowanie” charakterów najbardziej opornych legionistów.

Henry Allainmat opisał nieprawidłowości mające miejsce w koszarach sekcji karnej. Nie uzyskując wystarczających dowodów autor wysnuł tezy oskarżające Legię o nieprzestrzeganie obowiązującego prawa. Niedawno opublikowany wywiad z autorem książki przypomniał tę zapomnianą historię.

Kilka dni po ukazaniu się artykułu, 18 listopada 2008 roku, opinia publiczna ponownie została zszokowana informacją o niehumanitarnym traktowaniu legionistów. Francuskie media opublikowały informację o śmierci legionisty podczas manewrów w Afryce. Tego dnia jeden podoficer i dwóch kaprali z 2. Cudzoziemskiego regimentu powietrznodesantowego zostali wyrzuceni dyscyplinarnie z Legii Cudzoziemskiej. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie motywy tego zwolnienia: akty brutalności, które doprowadziły do śmierci.

W środowisku związanym z Legią Cudzoziemską od wielu miesięcy krążyły pogłoski o wydarzeniach z 5 maja 2008 w Djibouti. W czasie marszu w kilkudziesięciu stopniowym upale, legionista Josef Tvarusko, narodowość słowackiej zmarł w wyniku udaru słonecznego, który spowodował u niego atak serca. Taka jest oficjalna wersja zgonu.

Sprawa z pewnością zostałaby zatuszowana gdyby nie publikacja na stronie internetowej, Towarzystwa obrony żołnierzy, które przedstawiło inną wersję zdarzeń i wzięło w obronę zwolnionych ze służby legionistów.

Według zebranych informacji, podczas marszu w trudnych afrykańskich warunkach, legionista Tvarusko narzekał na ból kolana. Jedyną pomocą, jaką otrzymał, były kopniaki od kaprali mające mu pomóc w dalszym marszu. Sytuacja nie nadzwyczajna, gdyby nie warunki panujące w tym okresie w Djibouti. Jest to niewielki kraj leżący we Wschodniej Afryce na północ od Somalii i należący do najgorętszych miejsc na świecie. W okresie letnim temperatury nierzadko przekraczają 50-60 stopni w cieniu. Legionista Tvarusko zmuszony do dalszego marszu bez możliwości ugaszenia pragnienia. Prawdopodobnie zawartość jego bidonu została wylana na ziemię przez dowódcę sekcji, porucznika B. Poganiany przez kaprali i sierżanta, Słowak upadł dwieście metrów dalej. Dalsze kopnięcia pogorszyły dramatyczną sytuację. Legionista Tvarusko już nie powstał z ziemi. Nie pomogła pierwsza pomoc udzielona przez jednego z kaprali.

Po kilku dniach ciało legionisty zostało odesłane do Francji do Fort de Nogent (siedziba oddziału rekrutacyjnego Legii Cudzoziemskiej – GRLE) w podparyskiej miejscowości Fontenay sous Bois. Tam odbyły się uroczystości żałobne z udziałem rodziny ofiary a następnie przetransportowano ciało do rodzinnej Słowacji, gdzie został pochowany.

Okoliczności śmierci pozostawały przez wiele miesięcy w tajemnicy. Aktualnie po interwencji ministra obrony Hervé Morin, prokuratura wojskowa zajęła się wyjaśnieniem wszystkich okoliczności. Zawieszonemu w wykonywaniu funkcji, porucznikowi B. oraz byłemu już podoficerowi i byłym legionistom zostaną przedstawione ciężkie zarzuty z „barbarzyństwem i torturami” włącznie.

Sprawa ta z pewnością nie przysporzy Legii Cudzoziemskiej zwolenników, jednakże nie jest w stanie zatrzeć doskonałej reputację, jaką się cieszy we Francji i na świecie. Niestety jej przeciwnicy wykorzystają ludzki dramat w walce przeciw tej instytucji. Z drugiej strony to, co się zdarzyło tego feralnego, majowego dnia nie powinno mieć miejsca. Stara dewiza Legii: „Marche, ou crève”, „Maszeruj albo giń” czasami daje o sobie znać, w tym przypadku, przyczyniła się do niepotrzebnej śmierci.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Przeczytaj także:

Czy w Legii Cudzoziemskiej stosuje się przemoc?

Hierarchia i dyscyplina w Legii Cudzoziemskiej

piątek, 21 listopada 2008

Posłanka Kruk zmęczona?

Sejm polski dostarcza nam niewątpliwie wiele wrażeń, nie zawsze politycznych. Tym razem bohaterką spektaklu, tu dodam, że miernego, okazała się posłanka PiS, pani Elżbieta Kruk a właściwie jej forma. Dziennikarze zadawali pytania a pani poseł głównie się uśmiechała.

Przed kamerami telewizyjnymi posłanka Kruk, b. przewodnicząca KRRiT, miała problemy z wysławianiem się i z odpowiedziami na zadawane przez dziennikarzy pytania. Pytania były proste, a mimo to brakowało jej słów. Jednej rzeczy się dowiedzieliśmy, że pani Kruk jest dobrą posłanką i „coś tam, coś tam umie”.

Czy to tylko zmęczenie, czy też wpływ na to miały obchodzone dwa dni wcześniej urodziny?

Takie pytanie padło z ust dziennikarki. Na słowa dziennikarki, która stwierdziła, że czuje od niej alkohol, pani Kruk zaproponowała, żeby przebadać ją alkomatem wiedząc, że chroni ją immunitet. Zanim oddaliła się zdążyła napomknąć, że sprawa może znaleźć się w sądzie. Za posłanką Kruk wstawił się szef klubu parlamentarnego PiS, poseł Gosiewski. Jego argumentacja była krótka: „pani Kruk jest dobrym posłem”.

Nie chcę osądzać pani Kruk, jednakże każdy z nas przychodząc do pracy powinien być zdolny do jej wykonywania. Gdyby okazało się, że posłanka rzeczywiście była pod wpływem alkoholu, to takie zachowanie uważam za skandaliczne. Jako wybranka narodu jest zobowiązana do reprezentowania go w godny sposób. Krytycznie do takiego zachowania odniósł się marszałek Komorowski, który zażądał wyjaśnienia od klubu PiS.

Obejrzyj film

środa, 5 listopada 2008

Czy Olejniczak bije Napieralskiego poniżej pasa?

Nie sposób nie zauważyć, że na polskiej scenie politycznej tylko dwie partie odgrywają poważną rolę. Bez wątpienia lewa strona polskiej polityki odczuwa brak silnej partii mogącej się przeciwstawić dwóm potentatom, PiS i PO, którzy niepodzielnie kontrolują i kreują polskie życie polityczne. Sytuacja kuriozalna, ale prawdziwa. Zagubiony, sponiewierany i skłócony Sojusz Lewicy Demokratycznej do niedawna pretendujący do miana jedynej partii mogącej się przeciwstawić ugrupowaniom prawicowym, nie może się w tym świecie odnaleźć.

Zarówno liberalne PO, jak i radykalne PiS w pewien sposób realizuje, bądź próbuje realizować program, który w dużej mierze pokrywa się z tym, co proponuje lewica. Dzisiejsza lewica jest zwykłym zlepkiem skłóconych ze sobą partii i ugrupowań. Nie ma zgody, nie ma liderów, a co za tym idzie – nie ma również poparcia społecznego. Niestety taka jest dla lewicy obecna, szara rzeczywistość. Jedynie SLD, jako jedyna partia może pochwalić się kilkuprocentowym poparciem w sondażach, za każdym razem balansując na progu wyborczym.

Należy sobie zadać pytanie, dlaczego polska lewica jest w stanie totalnego marazmu? Na ten stan rzeczy składa się wiele czynników. Przede wszystkim bardzo silna pozycja PO z ponad 50% poparciem społeczeństwa skutecznie zabiera zdegustowanych wyborców dotychczas tradycyjnie głosujących na partie lewicowe. Nieustanne przepychanki personalne pomiędzy Napieralskim i Olejniczakiem zamiast umacniać Sojusz, systematycznie i skutecznie go osłabiają. Polska lewica niegdyś znana z umiejętności łączenia sił i tworzenia koalicji, aktualnie znajduje się w stanie totalnego podziału.

Ostatnia inicjatywa „Polska Nowej Generacji” autorstwa niektórych liczących się polityków została odebrana przez Grzegorza Napieralskiego jako cios poniżej pasa ze strony niektórych czołowych polityków Sojuszu, jak Ryszarda Kalisza czy Wojciecha Olejniczaka. Napieralski postanowił wykorzystać sytuację i za karę odsunąć Olejniczaka z dowódczej funkcji szefa klubu parlamentarnego ze względu na udział w tej inicjatywie. Bez powodzenia za to zaliczono kolejną awanturę na konto SLD, porównując nawet sytuację do zaistniałej w PiS po wyrzuceniu przez Kaczyńskiego, najbliższego niegdyś współpracownika, Ludwika Dorna. Porównanie to z pewnością nie przynosi chluby SLD.

Czy wspomniana „Polska Nowej Generacji” ma szansę na trwalsze zaistnienie? Można przyznać rację redaktorowi „Krytyki Politycznej” Sławomirowi Sierakowskiemu, że inicjatywa ta była dziełem kilku polityków, którym kończą się mandaty w europarlamencie i teraz poszukują „nowej” drogi dla siebie poprzez zwykły polityczny oportunizm. Niestety nie tędy droga do odbudowania zaufania społecznego i stworzenia lewicowej alternatywy.

Gdzie jest problem i dlaczego lewica nie potrafi wykorzystać konfliktowej sytuacji pomiędzy PO i PiS oraz prezydentem Kaczyńskim? Otóż wychodzi na to, że lewica w osobie Sojuszu Lewicy Demokratycznej, jako siły parlamentarnej jest w prawdziwym rozkroku tożsamościowym. Wręcz kuriozalne poparcie SLD dla weto prezydenta, najpierw w sprawie ustawy medialnej i prawdopodobnie dla ustaw dotyczących ochrony zdrowia jest przysłowiowym strzałem we „własną stopę”. Niepopularny prezydent i popierająca go niepopularna lewica doprowadziła do sytuacji, gdy w Polsce nie ma liczącej się partii o tradycji lewicowej. Jak długo taka sytuacja może potrwać? Z pewnością długo. Dopóki Platforma Obywatelska będzie realizowała program socjalny, a polska lewica zamiast wspierać konkretne inicjatywy, będzie bawiła się w torpedowanie każdego jej ruchu. W przyszłości przywódcy SLD powinni obrać drogę rozwoju dla swojej partii, jeżeli chcą liczyć się na opanowanej przez prawicę polskiej scenie politycznej. W przeciwnym razie skazani są na niepowodzenie i polityczne zapomnienie.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na Wirtualnej Polsce.

piątek, 31 października 2008

Spotkałem Lecha Wałęsę

Może to zbyt dużo powiedziane z mojej strony, gdyż nasze spotkanie nie należało do tych osobistych, gdy spotykamy się w cztery oczy. Nie mogę powiedzieć, że zaliczam się do grona osób mających to szczęście, że mogą powiedzieć: znam Wałęsę.

Jednak nasze drogi krzyżowały się z wielokrotnie, choć on sam o tym nie wie. Były to spotkania, które dziś nazwałbym wirtualnymi a właściwie spotkaniami duszy.

Pamiętam przywódcę „Solidarności” z końca lat 70 i początku 80, gdy jako mały chłopiec wsłuchiwałem się w radio i oglądałem telewizję starając się wychwycić ważne informacje. Lech Wałęsa w tamtych czasach był częścią polskiego „folkloru”, nieodłącznym dodatkiem do życia codziennego. Sytuacja w kraju była trudna. Brakowało wówczas wszystkiego, sklepy świeciły pustkami, były to jednak przyziemne rzeczy, które mnie kilkunastoletniego chłopca niewiele interesowały. Ważniejszymi dla mnie były wydarzenia, które się działy wokół mnie. Wszechobecne strajki i protesty kolejnych grup społecznych. Wałęsa w tych wydarzeniach odgrywał pierwszoplanową rolę. Jednak do czasu.

Pewnej niedzieli, 13 grudnia 1981 roku, generał Jaruzelski ogłosił Stan Wojenny odsuwając tym samym Lecha Wałęsę w cień zawirowań politycznych w naszym kraju. Sprawy się skomplikowały, dorastałem i inaczej widziałem pewne rzeczy. Jak każdy nastolatek byłem gotów walczyć, przeciwstawić się brutalnej władzy i wyswobodzić Wałęsę, którego skutecznie odizolowano od społeczeństwa. Był dla mnie żywą legendą, wszyscy byliśmy za nim i oczekiwaliśmy jego uwolnienia.

Lata mijały, po Stanie Wojennym pozostały wspomnienia, problemy powróciły. Był rok 1988, ogólnopolskie strajki, powrót do wczesnych lat 80, Wałęsa znowu na czołówkach gazet. Władza powoli postanawia odpuścić, wiadomo już było, że dojdzie do Okrągłego Stołu, w Berlinie sypał się mur, Gorbaczow ogłosił „Pierestrojkę”. Nie byłem już chłopcem, lecz młodym mężczyzną, doskonale zdawałem sobie sprawę ze zmian, jakie następują. Na pierwsze strony gazet powrócił Lech Wałęsa. Silniejszy niż poprzednio, wzmocniony pokojową Nagrodą Nobla, wyrastał nam prawdziwy „wódz”.

To właśnie takiego Lecha Wałęsę pamiętam najlepiej. Z „Okrągłego Stołu”, z późniejszej kampanii prezydenckiej, polityka a nie związkowca ze stoczni. Miałem okazję zobaczyć go na wiecu w moim mieście. Wiadomo było, że Lech Wałęsa będzie kandydował na urząd prezydenta Polski. Był także moim kandydatem, postanowiłem po raz pierwszy iść na wybory i zagłosować. Tym bardziej chciałem się dołożyć do zwycięstwa mojego idola, gdyż kilka dni później wyjeżdżałem zagranicę jeszcze wówczas nie wiedząc, że na bardzo długi okres. Słuchałem Wałęsy przemawiającego do tłumów, byłem za nim, wierzyłem mu, że doprowadzi Polskę do sukcesów.

To właśnie stojąc w gęstym tłumie, usłyszałem:
Dlaczego on się pcha do polityki? – powiedział starszy pan stojący w pobliżu.
A kto miałyby większe szanse, żeby zostać prezydentem? – odpowiedział mu inny mężczyzna.

No, właśnie, któż miałby większe szanse? Wałęsa był dla nas symbolem, tylko on był w stanie doprowadzić do zmian, tylko on mógł poderwać naród do zrywu. Pozostałem do końca wiecu nie mogąc za bardzo zbliżyć się do estrady. Mimo odległości, jaka nas dzieliła czułem jego obecność. Byłem zadowolony, że go widziałem, że go „osobiście” poznałem.

Powoli zbliżał się mój wyjazd, nadeszły wybory, poszedłem spełnić swój obowiązek wierząc, że dokonałem słusznego wyboru. Wyjechałem z Polski. Będąc już zagranicą dowiedziałem się, że Lech Wałęsa został prezydentem Polski. To był sukces nas wszystkich. Lata jego prezydentury różnie można oceniać. Nie podejmuję się tego, ponieważ nie mi jest oceniać jego polityczny dorobek. Mogę jedynie dodać, że moje „kontakty” z Wałęsą się nie skończyły, wręcz przeciwnie. Gdziekolwiek byłem, w innych krajach, na różnych kontynentach, gdy rozmowa schodziła na temat Polski, to zawsze, ale to zawsze bez wyjątku moi rozmówcy znali Lecha Wałęsę. Miło było nawiązywać kontakty dzięki mojemu idolowi z lat młodzieńczych. Lech Wałęsa pozostanie symbolem dla wielu Polaków mojego pokolenia, na zawsze.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na wiadomości24

środa, 29 października 2008

Lech Kaczyński tak jak Tadeusz Rydzyk

Prezydent Polski Lech Kaczyński przechodzi do ofensywy. Zastanawiający jest fakt, dlaczego prezydent, teoretycznie bezpartyjny, angażuje się emocjonalnie w walkę na linii PO – PiS. Na ile jego poczynaniami kieruje miłość do brata bliźniaka a na ile urażona i zraniona duma człowieka, któremu usuwa się grunt pod nogami? Prezydent Polski wyraźnie opowiada się za jedną opcją polityczną, co jest niezgodne z Konstytucją RP.

Lech Kaczyński, skądinąd kreowany na dobrego „wujka”, ostatnio przerósł sam siebie oraz mistrza w fachu – samego ojca Rydzyka. Otóż chcąc z pewnością dorównać politykowi z Torunia, prezydent zaserwował nam epizod walki politycznej na bardzo niskim poziomie. W rozmowie (poza kamerami) z redaktor Moniką Olejnik, Lech Kaczyński pokazał swoją „rycerskość”, oskarżając dziennikarkę o agenturalność i obronę „ciemnych interesów”. Żeby było bardziej dosadnie, prezydent postanowił ją wpisać „na krótką listę” oraz „ją wykończyć”. Wszyscy pamiętamy, gdy Tadeusz Rydzyk przyrównał prezydentową do czarownic, teraz zaś sam Lech Kaczyński zapisuje się złotymi głoskami w retoryce stosowanej przez duchownego-polityka. Obrażanie i pomawianie stały się jednym z podstawowych elementów walki na słowa. W wielu przypadkach na pograniczu obowiązującego prawa w Polsce. Czy prezydent stoi ponad prawem?


Oczywiście nie na tym kończą się porównania obydwu polityków. Zarówno jeden jak i drugi pokazują swoją notoryczną niechęć do Unii Europejskiej, choć w przypadku prezydenta jest to sytuacja niezręczna. W przeciwieństwie do dyrektora Rydzyka musi bardziej uważać na wypowiadane słowa. Obydwaj jednak nie narzekają na finansowe wpływy pochodzące z UE.

Nadeszła pora na medialną grę, niedawno ogłoszono utworzenie „rydzykowej” Partii Narodowej, a także ubieganie się o reelekcję Lecha Kaczyńskiego. Obydwaj panowie mają inne cele, ale podobne aspiracje dla swoich partii. Interesuje ich tylko władza – ojciec Rydzyk chce, aby jego ludzie zasiadali w Sejmie i w Parlamencie Europejskim (sic!). Lech Kaczyński marzy o kolejnej kadencji i absolutnej władzy dla brata bliźniaka odsuniętego w demokratyczny sposób ze stanowiska premiera.

Paradoksalnie dawni sprzymierzeńcy będą starali się o wspólny dotychczas elektorat. Partia Rydzyka bez wątpliwości odbierze Prawu i Sprawiedliwości znaczną część głosujących. Walka zapowiada się ostra i brutalna, na pewno ze wszystkimi, nawet niedozwolonymi, chwytami. Czy według staropolskiego porzekadła sprawdzi się, że: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta? Z pewnością Platforma Obywatelska zyskuje na sympatii i bije wszystkich w sondażach właśnie dlatego, że nie wdaje się w niepotrzebne zagrywki, a te konfrontacje z samolotem czy krzesłem zupełnie jej nie szkodzą. Tymczasem Donald Tusk wyrasta na głównego kandydata do piastowania najwyższego urzędu w państwie.

Do wyborów parlamentarnych i prezydenckich daleko, a już mamy bezpardonową walkę o stołki. Możemy tylko się domyśleć, że po raz kolejny będzie interesująco i możemy mieć nadzieję, że kolejne „partie” podzielą los LPR i Samoobrony oraz wyeliminują się z życia politycznego Polski. Czas doprowadzić do normalizacji sytuacji w kraju i pozbawić przywilejów różnych „kreatur” zatruwających nam wszystkim życie i integrację z Unia Europejską. Kto będzie prezydentem? Kto dostąpi zaszczytu reprezentowania Polaków w ławach Parlamentu Europejskiego i Sejmu? Na te odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, ale już dziś możemy się zastanowić, kogo byśmy chcieli widzieć na najwyższych stanowiskach, ponieważ w ostatecznym rozrachunku decyzja należy do samych Polaków.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na Wirtualnej Polsce

środa, 22 października 2008

Legia Cudzoziemska

Film został zrealizowany, żeby przedstawić bliżej Legię Cudzoziemską. Nawiązuje on do ciężkiej służby w różnych warunkach klimatycznych. Poznaj życie inaczej! Tak głosi popularne hasło tej owianej mitami francuskiej formacji wojskowej.

sobota, 18 października 2008

Czy w Legii Cudzoziemskiej stosuje się przemoc?

Każdy zadaje sobie pytanie na ile czasy się zmieniły i czy stare mity o trudnej, wręcz morderczej służbie w Legii Cudzoziemskiej należą już tylko do przeszłości? Specyficzny model rekrutacji do Legii spowodował napływ pospolitych mętów, wyrzutków z całego świata.

Tylko przestrzeganie surowego regulaminu i orzekanie ostrych kar, także cielesnych, było czymś na porządku dziennym. Służba na Saharze nie należała do najłatwiejszych. Legia Cudzoziemska została stworzona do służby w najbardziej nieprzyjaznych terenach kolonialnej Francji. W tych ciężkich warunkach oprócz legionistów, służyły również oddziały złożone z tubylców oraz bataliony karne, zwane Batalionami Afrykańskimi.

Składały się one z pospolitych przestępców i kryminalistów, którym kary więzienia zamieniono na służbę na piaskach Sahary. Ich służba była przyrównywana do tej, z którą mieli do czynienia legioniści. Bezwzględna dyscyplina i rygor wobec nawet najmniejszych przewinień. Niewielu jednak wie, że dla jednych był to przymus a dla innych ochotnicza forma odpokutowania i chęci zmiany swojego życia.

Dawne są to jednak czasy, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Kary cielesne, bicie już od dawna nie leżą w repertuarze kar stosowanych w Legii Cudzoziemskiej. Czy aby na pewno? Czy Legia Cudzoziemska całkowicie się zmieniła? Wydawałoby się, że zobaczyć związanego legionistę na parzącym słońcu lub oblewanego wodą przy temperaturze poniżej zera, można zobaczyć tylko na starych filmach. Czy w dzisiejszej Legii jest miejsce na fizyczną przemoc?

Oficjalnie, według obowiązującego regulaminu, przemoc fizyczna w stosunku do podwładnych i przełożonych jest surowo represjonowana. Mimo regulaminu, przypadki stosowania przemocy istniały, istnieją i z pewnością jeszcze będą istnieć. Jest to jednak temat tabu, wręcz wstydliwy niebędący elementem medialnym. Kto poznał Legię Cudzoziemską od środka wie doskonale, co to znaczy „baffe” lub „claque”. Są to elementy nieformalnej dyscypliny, gdy niektóre przewinienia należy uregulować uderzeniem, mniej lub bardziej dotkliwym. Nie wszyscy są sadystami, ale zdarza się, że sierżantowi lub kapralowi nerwy puszczą…

Prawdziwą instytucją w szeregach Legii jest „Police Militaire” popularnie zwaną „PM” czyli wewnętrzną żandarmerią. Dobiera się do niej osiłków, którzy na swoją reputację zarobili od lat, biorąc udział we wszelkiego rodzaju akcjach „pacyfikacyjnych” przeciw awanturującym się legionistom, dezerterom czy nieposłusznym wobec panującego, naturalnego porządku w Legii.

Jeszcze kilka lat wstecz, popisowym „numerem” PM było ciągnięcie złapanych dezerterów za rozpędzonym pojazdem. Tak jak w westernach niedoszły uciekinier tarzany był w piachu i błocie i to wszystko przy swoich kolegach stojących w deszczu lub na mrozie na baczność, często pozbawionych także odzieży. Tak na nauczkę, dla wszystkich. Uciekinier, miał prawo do specjalnego traktowania, obijaną twarz, pościerane ręce, brzuch i plecy. Po takiej demonstracji czekało go wielodniowe więzienie, gdzie nie było wcale łatwiej.

Regulaminowo, aresztów w armii francuskiej już nie ma, oprócz w Legii Cudzoziemskiej! W tej formacji ma się prawo do specyficznych punktów prawnych tak jak istnienie PM czy właśnie aresztów przysługujących jej ze względów tradycyjnych i specyficznego naboru. W pułkowych więzieniach zawsze jest pełno. Jest to tania siła robocza do najcięższych prac porządkowych. Pobyt w areszcie uczy pokory i z reguły pomaga w wychowywaniu legionistów. Kara aresztu w zależności od paragrafu może trwać od 7 do nawet 40 dni.

Dla aresztantów nie jest to pobyt przyjemny. Całodniowa mordercza praca pozwala na głębokie przemyślenia. W Afryce warunki dla „skazanych” są często bardzo przypominające te z „dawnej” Legii. W areszcie panujące temperatury nie pozwalają na nocny odpoczynek, jednak nie to jest najgorsze. Krwiożercze komary i inne robactwo gnieżdżące się w pomieszczeniach nie dają spać i trzeba z nimi bezustannie walczyć, żeby nie być dotkliwie pogryzionym. W ciągu dnia, „aresztanci” pracują w kilkudziesięciu stopniowym upale, rzadko mając możliwość skorzystać z kojącego cienia.

Innym problemem związanym z przemocą jest dezercja. Otóż dezercja w Legii Cudzoziemskiej jest zjawiskiem dość powszechnym, choć skrzętnie przemilczanym. Dla dowództwa nie jest to powód do dumy. Nie sposób jest wyjaśnić wszystkich przyczyn ucieczek, jednakże część z nich wiąże się z przemocą. Tak zwane „słabe elementy” same się wykruszają, a jeżeli trzeba, to im się w tym pomaga.

Wielu dezerterów nie miało wyjścia przed ultimatum, jakie otrzymywali: „jutro ma ciebie nie mieć”. Takie dyskretne zaproszenie do dezercji ze strony kaprala, sierżanta czy nawet oficera oznacza tylko jedno. Jeżeli tego nie zrobi to będzie narażony na jeszcze gorsze szykany niż te, przez które do tego czasu mógł przejść. W pewnym okresie również pomagano kandydatom na dezerterów, robiąc „zrzutki” pieniędzy w oddziałach i wówczas sugestia najczęściej brzmiała: „masz tu trochę pieniędzy i jutro rano na apelu ciebie nie ma”. Praktyki takie były i są zabronione przez obowiązujący regulamin, jednakże nie oznacza to, że nie są stosowane.

Żeby obraz Legii Cudzoziemskiej był pełniejszy, należy dodać, że są to rzeczy, o których rzadko się mówi nie tylko ze względu na ich „nietypowy” charakter a także, dlatego że nie jest to nagminne zjawisko. W każdym bądź razie, już na początku XIX wieku, dowództwo zapoczątkowało walkę z niepisanym „regulaminem” czasami stosowanym przy uświadamianiu „opornych” legionistów. Jeszcze długo będzie istnieć oficjalna wersja regulaminu i jej ciemna strona, często bardziej praktyczna a z pewnością bardziej skuteczna.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowany na Wirtualnej Polsce

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Przeczytaj także:

Tajemnicza śmierć legionisty z 2REP

Hierarchia i dyscyplina w Legii Cudzoziemskiej

środa, 15 października 2008

Zdelegalizować PiS i dokonać impeachmentu

Wielokrotnie podnosiły się głosy o przeprowadzenie impeachmentu i pozbawienie Lecha Kaczyńskiego funkcji prezydenta. Znane osoby w kraju, między innymi marszałek Niesiołowski, poseł Palikot czy Lech Wałęsa publicznie wypowiadali się o ewentualności dokonania procedury impeachmentu. Wnioski takie mogą wywoływać uśmiech na twarzach opozycyjnych polityków z PiS, jednakże mają swoje realne uzasadnienie.

Trudno czasami nie zgodzić się z kontrowersyjnymi opiniami cytowanych polityków. Analizując na spokojnie sytuację polityczną w Polsce, bez trudności możemy dojść do wniosków, że prezydent Lech Kaczyński i jego brat Jarosław, szef PiS, mogliby swoim działaniem wpłynąć na pogorszenie sytuacji Polski na forum międzynarodowym, przekładając interes własny i partyjny nad polską rację stanu. Zasłaniając się szeroko pojętym patriotyzmem, który tylko oni sami widzą i ich partyjni poplecznicy, bracia Kaczyńscy torpedują wszystkie działania demokratycznie wybranego rządu. Nie wolno przejść nad tym do porządku dziennego, gdy takie zachowania mają znamiona politycznego sabotażu i samowoli, prowadząc własną politykę skierowaną przeciwko milionom Polaków.

Lech Kaczyński, jak Don Kichot z la Manchy wybrał się na wojnę do Gruzji wymachując szabelką i grożąc Moskalom. Byłaby to zabawna historia, gdyby nie to, że w przeciwieństwie do tej z powieści Cervantesa, jest ona prawdziwa. Wyprawa do Tbilisi nosiła znamiona prywatnej wojny prezydenta. Na szczęście dla naszego kraju nikt, a tym bardziej Moskwa, nie traktuje go poważnie.

Długo można by pisać i wymieniać kolejne przykłady awanturniczego charakteru polityki uprawianej przez pałac prezydencki, jednakże procedura odsunięcia od władzy przez impeachment nie jest przewidziana przez Konstytucję RP. Z pewnością tak jest lepiej dla prezydenta i może nadal spać spokojnie, ponieważ Trybunał Stanu, który miałby odpowiednią kompetencję żeby wszcząć podobną do impeachmentu procedurę pozostanie „śpiącym” tworem naszej kulejącej demokracji.

Z pewnością Lech Kaczyński nie byłby aż tak złym prezydentem, gdyby nie jego brat Jarosław, mający wpływ na prowadzoną przez niego „politykę”. Niedaleko nam do wniosku, że PiS działa na szkodę państwa, a co za tym idzie – powinna być zdelegalizowana i uznana za wrogi element. Mimo pewnych skrótów myślowych użytych w tym artykule, zarzuty wypowiadane przez niektórych polityków są spójne i logiczne. Jeżeli chodzi o PiS to nie trzeba go delegalizować, ponieważ sami politycy kierujący tą partią dokonali jej politycznej marginalizacji. Nie powinno również dojść do impeachmentu, wybory prezydenckie zrobią to w demokratyczny sposób… Vox populi, vox Dei.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowany na Wirtualnej Polsce

piątek, 10 października 2008

Okienko transferowe

Wbrew tytułowi nie będzie o zarabiających krocie miernych piłkarzach a o naszych rodzimych politykach. Warto jednak zastanowić się czy polityków można przyrównać do sportowców a w szczególności do piłkarzy. Dotychczas tylko ci drudzy kojarzyli nam się z transferami często negocjowanymi w zacisznych hotelach i restauracjach, oczywiście w tajemnicy, milionowych kontraktach i skandalicznie wysokich zarobkach. Nawet gdybyśmy chcieli przyrównać te dwie profesje to moglibyśmy jednak wyrządzić moralną krzywdę tej pierwszej.

Zjawisko to jest znane od lat, bardziej lub mniej rozpowszechnione, ale ogólnie wiadomo, na czym ono polega. Otóż wraz z pojawieniem się stacji telewizyjnych, które relacjonują każde wydarzenie w kraju i nie tylko, przez całą dobę, znacznie skomplikowało życie rodzimych polityków. Całe szczęście każde ich potknięcie jest skrzętnie wyłapywane i przekazywane opinii publicznej. Tak już widzieliśmy polityczne przekupstwo w wykonaniu Mojzeszowicza i pani, której nazwisko zaczynało się na literkę B i z pewnością nie zasługuje na to, żeby wspominać jej osobę. Obiecywanie profitów i apanaży finansowanych szastając publicznymi pieniężni, jedni nazwą przekupstwem inni zaś grą, mającą na celu przeciągnięcie zawodnika-polityka do swojego obozu.

Można również mówić o transferze, jako że skojarzenia z piłkarzami są naprawdę bardzo silne. Różnica jest jednak olbrzymia, gdyż chodzi o „wybrańców narodu”, którzy za publiczne pieniądze urządzają sobie karygodne „szopki”. Mądry Polak po szkodzie, a wybory niestety są, co cztery lata. Każdy podatnik zadaje sobie pytanie, dlaczego musimy mieć takich a nie innych polityków. Nie chodzi nawet o fakt, z której półki oni pochodzą. W końcowym rozrachunku chodzi zawsze o interes partii przez nich reprezentowany i przede wszystkim ich interes własny a nie państwa i narodu. Miało być o transferach a wątek skierował się na marginesowe sytuacje rozgrywane w zacisznych sejmowych pokojach. Prawdziwe, polityczne transfery możemy zaobserwować w okresie przedwyborczym. Wówczas jak szczury z okrętu, tak i politycy opuszczają swoje formacje, które mają nikłe szanse na ponowne dostanie się w ławy sejmowe a co za tym idzie na duże, niezasłużone zarobki (w odczuci zwykłych ludzi) i niezrozumiałe dla większości przywileje w naturze i w ryczałtach pieniężnych chociażby za służbowy samochód, którego się nie posiada.

W całej tej grupce osób umykają nam z reguły osoby zasiadające w Parlamencie Europejskim. Niemniej jednak warto przyjrzeć się z bliska pewnym indywiduom, którzy reprezentują nas w gremium europejskim. Niedawno euro-deputowany Ryszard Czarnecki znalazł się na pierwszych stronach gazet i serwisów internetowych. Otóż pan Czarnecki został nazwany transferem roku! Na prawdę można było się wszystkiego spodziewać po mediach, ale nie takiego określenia. Pan Czarnecki swoją działalność polityczną miał okazję prowadzić w różnych partiach politycznych wielokrotnie zmieniając „barwy” i poglądy. Jaki z niego transfer roku?!

Ależ sensacja! Od miesięcy wiadomo było, że Czarnecki szykuje sobie ciepłe miejsce pod pieczą Kaczyńskich. Jego zalotne komentarze wobec PIS a zarazem bardzo agresywne w stosunku do PO miały mu dać bilet wstępu do tej partii. Oczywiście został przyjęty z otwartymi rękoma w trudnym okresie, gdy exodus potęguje się raczej w przeciwną stronę. Wcześniej z takiej okazji skorzystała Pani Nelly Rokita stając się sztandarową orędowniczką idei braci Kaczyńskich, szybko mszcząc się na kolegach z PO, którzy tak źle potraktowali jej męża. Kto będzie następnym przygarniętym przez PIS? Łatwiej z pewnością wytypować, kto odejdzie z tej partii, niż kto do niej dojdzie. Choć i tych drugich kilku się znajdzie, gdy walka o stołki nabierze tempa. Jeszcze jeden deputowany z Parlamentu Europejskiego próbuje się odnaleźć w zawikłanej rzeczywistości, krytykując ostro byłych kolegów z Platformy obywatelskiej a prezydenta Kaczyńskiego wychwalając za każde nawet niemądre zachowanie. Paweł Piskorski, wyrzucony z PO za niejasne interesy z pewnością dostanie swoją szansę w „Kaczej” jak niektóry ją zwą, partii.

Trudno mówić o transferach roku a raczej o pozyskiwaniu miernych „graczy”, zabłąkanych na polskiej scenie politycznej. Nie ważne, jaką wartość prezentują tylko ile jest w nich jadu i zaciętości wobec przeciwników. Tak jak w sporcie, najważniejsza jest kasa i sława!

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na wiadomości24

Dokąd zmierzasz, Francjo?

Dzisiejsza Francja ma wiele twarzy. Wszyscy znamy te lśniące, pokazywane przez telewizje ze snobistycznego Cannes czy spod oświetlonej przez reflektory wieży Eiffla. I nie sposób nie zauważyć wszechobecnego bogactwa. Francji nie trzeba reklamować. Doskonale wiemy, że kuchnia francuska zalicza się do najlepszych na świecie, a regionalne produkty jak szampan czy wino z Bordeaux nie mają sobie równych. Trudno wymienić wszystkie zalety tego kraju.

Niestety, nie wszystko jest złotem, co się świeci, tak również jest z dzisiejszą Francją. Oprócz oficjalnego, medialnego wyglądu, państwo francuskie boryka się z wieloma trudnościami. Galopujące bezrobocie, niekontrolowana emigracja, kryzys instytucji państwowych oraz niestabilna sytuacja finansowa spędzają sen z oczu miejscowym politykom. Społeczeństwo boryka się z wieloma problemami, nie mającymi wiele wspólnego z piękną, turystyczną Francją. Niegdysiejszy podział na miasto i wieś już nie istnieje. Aktualnie podziały uwidaczniają się głównie na płaszczyźnie ekonomicznej i pochodzeniowej. Francja jest państwem kontrastowym w każdym tego słowa znaczeniu. Bogaci i biedni, katolicy i muzułmanie, biali i kolorowi, wykształceni i analfabeci oraz prawicowcy i lewicowcy kształtują nowoczesną republikę, należącą strukturalnie do Unii Europejskiej. Ta mieszanina powoduje, że narastają konflikty społeczne i narodowościowe. Już dziś oficjalnie mówi się o ponad 6 milionach emigrantów z Afryki Północnej, wyznających Islam. Są to jednak tylko oficjalne dane, nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością. W większości szkół podstawowych odsetek dzieci emigrantów sięga 50 procent, a wielekroć i więcej.

Francja jako państwo laickie znajduje się na rozdrożu. Katolicy stają się zdecydowaną mniejszością, reprezentowaną głównie przez starą burżuazję bądź przez osoby starsze spoza ośrodków miejskich. Islam rozszerza swoje wpływy poprzez oddziaływanie na młodzież pochodzenia arabskiego, będącą w konflikcie z władzą. Dziś we Francji bycie katolikiem jest niepopularne, a wręcz wstydliwe. Inaczej ma się z muzułmanami, którzy na każdym kroku demonstrują swą jedność i walczą o islamizację społeczeństwa, ograniczając się na razie do własnego środowiska. Walka o noszenie islamskich chust w miejscach publicznych była tylko etapem w bitwie o prawa dla muzułmanów.

Niedawna wizyta papieża Benedykta XVI odbiła się szerokim echem w światowych i miejscowych mediach. Oficjalnie ogłoszono, że zakończyła się sukcesem, a sam Benedykt XVI stwierdził, iż obawiał się gorszego, bardziej nieprzyjaznego przyjęcia. Jednakże opinia publiczna nie była tak jednoznaczna i podniosły się głosy sprzeciwu, z pytaniami, dlaczego wizycie tej nadano tak wysoką rangę polityczną. Sukcesem nie można również nazwać frekwencji, która jej towarzyszyła, 250 tysięcy wiernych podczas mszy w Paryżu oraz zaledwie 150 tysięcy w Lourdes świadczą o rozbracie między kościołem katolickim a społeczeństwem francuskim. Francuski kościół katolicki znajduje się w głębokim kryzysie, z którym nie będzie chyba sobie łatwo poradzić.

Jednakże to nie na sferze duchowej koncentrują się zainteresowania obywateli francuskich. Większym problemem jest galopujące bezrobocie oraz niejasna sytuacja ekonomiczna kraju. Państwo jest u progu bankructwa, a Francuzi biednieją. Podział na biednych i bogatych w ostatnich latach znacznie się pogłębił. Aktualnie można zaobserwować masowy exodus zasobnego społeczeństwa na południe kraju, gdzie gromadzą się i rezydują wielkie fortuny biznesu. Wyraźnie zarysowuje się podział północ-południe z wyłączeniem dużych ośrodków miejskich jak Paryż, Strasburg czy Lille. Francja staje się państwem kontrastów, potęgujących różnice kosmopolitycznego społeczeństwa. Staje się państwem pytań. Jak na to zwraca uwagę tytuł mojego artykułu...

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na portalu www.studioopinii.pl

czwartek, 2 października 2008

Bracia K. agentami amerykańskiego wywiadu*



Taką sensacyjną informację przedstawił światu, nieznany amerykański historyk Mike Brown. Otóż Brown pracując nad powiązaniami amerykańskiego wywiadu z ich europejskimi odpowiednikami dotarł do tajnej notatki amerykańskiego szpiega, który przez ponad 30 lat osobiście „prowadził” braci K., będących (według źródła) tajnymi współpracownikami obcego wywiadu.

Informacja okazała się na tyle sensacyjna, co na razie niepotwierdzona. Bardzo poważny nowojorski dziennik, dla którego pracuje Brown, dysponuje niezbitymi dowodami, działalności agenturalnej obu braci. Bezzwłocznie polska strona rządowa zwróciła się do amerykańskich władz o udostępnienie materiałów wywiadowczych w celu ich przebadania. Anonimowy przedstawiciel CIA potwierdził, że istnieją pewne kompromitujące dokumenty, które jeszcze należy dokładnie sprawdzić. Wiadomo, że wszystkie działania prowadzone przez braci były skierowane przeciwko polskiej i europejskiej racji stanu. Wszystkie podejmowane przez nich decyzje w sprawach interesujących Stany Zjednoczone były sterowane przez centralę w Langley.

Polskie władze zachowują dyskrecję wyjaśniając, że jeszcze nikt nie przesądza o winie i zdradzie obu polityków. BBN już się zajął sprawdzaniem wiarygodności uzyskanych informacji. Prezes IPN znany, jako polityczny poplecznik obydwu braci publicznie oświadczył, że w archiwach Instytutu znajdują się materiały potwierdzające współpracę braci z byłymi służbami PRL. Według jego słów, dowody te były systematycznie niszczone, jednakże nie zdołano zapobiec niekontrolowanym przeciekom. On sam zaś był poddawany bezustannej presji politycznej z obozu braci K. i w związku z zaistniałą sytuacją podaje się do dymisji. Na koniec konferencji powiedział: „Wcale mnie nie dziwi, że są obcymi agentami”.

Wypowiedź ta wywołała lawinę komentarzy polskich polityków dotychczas uznawanych za najbliższych współpracowników braci K. a teraz odżegnujących się od swoich przyjaciół. Paradoksalnie, ich byli przeciwnicy polityczni stanęli w obronie obu braci, twierdząc, że nie należy wysnuwać pochopnych wniosków na podstawie zwykłych notatek agentów.

*Informacja ta gdyby była prawdziwa, mogłaby się ukazać w przyszłości w jakiejś gazecie.

środa, 1 października 2008

Proste odpowiedzi dla eurosceptyków!

Unia Europejska była naszym sąsiadem, prawie na wyciągnięcie ręki. Dzieliła nas niewielka granica, na mapie cienka linia, w rzeczywistości Odra, a tak naprawdę ogromna przestrzeń. Zachód Europy przyciągał nas tak, jak amerykańskie El Dorado. Z zazdrością patrzeliśmy na to, co się działo po drugiej stronie rzeki. Te czasy nie są aż tak odległe, nie ma mowy o PRL-u, ale o Polsce sprzed kilu lat. Dziś jesteśmy pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Jest to wynikiem zdrowej polityki integracji w struktury zjednoczonej Europy. Niestety niektórzy eurosceptycy, nakręcani populistycznymi hasłami niektórych polskich polityków, są jej przeciwni. Z reguły wynika to z braku zrozumienia tematu i powielania błędnych opinii.

Unia Europejska finansuje inwestycje w Polsce
Korzyści finansowe otrzymywane z Unii Europejskiej pochodzą ze wspólnych składek państw członkowskich oraz z integralnych struktur europejskich jak Traktat z Schengen czy wspólnota gospodarcza. Są to programy UE działające we współpracy z państwami niewchodzącymi do niej. Fundusze na rozwój gospodarczy są pieniędzmi europejskimi rozdzielanymi na takiej zasadzie, że bogatsze kraje wspierają te biedniejsze, wchodzące w skład UE. Polska w pełni korzysta z tych pieniędzy uzyskując znacznie więcej niż wpłaca. Oczywiście wykorzystywanie środków unijnych jest w gestii rządów poszczególnych krajów. UE nie jest w żadnym wypadku odpowiedzialna za złe inwestycje i za niewykorzystanie funduszów przeznaczonych na dane cele.

Prawo unijne
Trudno sobie wyobrazić, gdyby struktura taka jak UE funkcjonowała bez jednolitego, obowiązującego wszystkich członków prawa. Nie mieszając niskich pobudek jątrzenia z rzeczywistością, wiadomo, że Unia jest gotowa na każdy typ negocjacji biorąc pod uwagę specyfikę danego kraju. Trudno, żeby Słowacja czy Węgry były zainteresowane ograniczeniami w rybołówstwie nie mając dostępu do morza. UE jest otwarta na negocjacje w sprawach interesujących poszczególne kraje chociażby jak w przypadku stoczni polskich. Dofinansowując stocznie UE starała się utrzymać ważny dla Polaków symbol walki z „komunizmem”. Trudno wymagać od Europy, żeby jeszcze raz wyrzucała w błoto wspólne pieniądze – teraz należy się z nich rozliczyć. Odpowiedzialni za taką sytuację będą musieli się wytłumaczyć ze złego gospodarowania finansami. Takie sprawy jak zwiększenie limitu dopuszczalnego poziomu hałasu w miejscach pracy, czy wszelkiego rodzaju homologacje sprzętu dotyczą wszystkich członków wspólnoty. Argumenty, że musimy się przystosować do wyśrubowanych norm, są śmieszne. Według tej logiki to najlepiej by było, gdyby Polska była śmietnikiem Europy! Trochę więcej powagi przy omawianiu poważnych spraw. Prawo jest równe dla wszystkich i jest rzeczą normalną, że do czegoś nas zobowiązuje.

Strachy na Lachy
Unia Europejska daje powody jej przeciwnikom na bezpardonowe atakowanie ze wszystkich stron. Bardzo rzadko znajdują odwagę na znalezienie pozytywnych aspektów członkostwa w UE. Strach ma wielkie oczy. Przed przystąpieniem Polski do UE straszono, że będzie to koniec polskiego rolnictwa! Niech ci eurosceptycy dzisiaj wypowiedzą się na ten temat. Rolnicy i rolnictwo mają się bardzo dobrze. Jest to przodujący sektor gospodarczy i to właśnie dzięki unijnym pieniądzom! Ci sami przeciwnicy i przeważnie w jednej osobie politycy, chętnie korzystają z europejskich apanaży w imię zasady, że: „pieniądze nie mają zapachu”.
Gdy argumentów zabrakło, przerzucono front na wspólną walutę. Dziś straszy się ludzi, że wprowadzenie euro uderzy w najbiedniejszych, więc głównie w emerytów i rencistów. Trudno się nie zgodzić z demagogiczną zagrywką. Oczywiście w krajach UE przy przejściu na euro zanotowano wzrost cen, wiążąc je z nową walutą. Jak jednak odnieść się do Polski, gdzie aktualnie ceny przewyższają te europejskie? Czy to też wina euro? Może właśnie nieuczciwi będą musieli skorygować swoje ceny, gdy będzie obowiązywała wspólna waluta i bez trudu będzie można porównać ceny z innymi krajami? Ten monetowy felieton będzie jeszcze wielokrotnie przerabiany, bo to chyba ostatnia deska ratunku eurosceptyków.

Nie wszystko zostało zrobione
Pozostaje wiele spraw do uregulowania, chociażby wspólna polityka zagraniczna czy obronność. Na razie NATO, w którym znajdują się wszystkie państwa europejskie, ponosi odpowiedzialność za sprawy wojskowe. UE może pokusić się o stworzenie własnych struktur, chociaż jest to drugorzędna sprawa. Najważniejszym problemem jest rozwiązanie sprawy konstytucji czy traktatu, umożliwiającego wyeliminowanie działań tzw. hamulcowych, do których niestety zaliczana jest Polska, dzięki zachowaniom rodzimych polityków. Przyjęcie takiego rozwiązania pozwoli unormować wspólną politykę zagraniczną. Pierwsze kroki zostały wykonane w tym kierunku w czasie kryzysu w Gruzji. Wbrew buńczucznym wypowiedziom, że prezydent Polski dokonał cudu, to właśnie wspólna europejska polityka pod wodzą prezydenta Sarkozy'ego spowodowała, że Rosja została zmuszona do odwrotu. Rosja nie będzie się liczyć z państwem, na czele którego stoi człowiek słynący z rusofobii. Tylko UE może pokusić się o uzyskanie odpowiedniego kompromisu w trudnych sytuacjach. Dla przypomnienia: Francja aktualnie przewodzi UE, a jej prezydent sprawuje najwyższą funkcję w jej strukturach.

Wiarygodność
Rolą publicystów, nawet amatorów, jest przedstawianie faktów, a nie żerowanie na lęku przed niewiadomym. Niestety publikując te same artykuły na różnych portalach, napisane wiele miesięcy wcześniej, traci się wiarygodność, jaka powinna cechować obserwatorów sceny politycznej. Będąc mieszkańcem Unii Europejskiej zdam się na własną intuicję i z zainteresowaniem, ale bez lęku będę śledził rozwój sytuacji. Jak na razie wiem, że żyje nam się lepiej i z pewnością nie będzie gorzej. Optymizm oparty jest na faktach. Młodzi ludzie chcą wspólnej Europy, chcą żyć jak ich koledzy z Niemiec, Francji czy Hiszpanii. W nich też jest przyszłość i oni poradzą sobie ze „skostniałymi” polskimi politykami.

Artykuł opublikowany na Wirtualnej Polsce

poniedziałek, 29 września 2008

O królu Lechu Prawym. Bajka dla dorosłych

W odległym kraju, hen za lasami i za wieloma górami panował nam miłościwy król Lech II również „Prawym” zwany. Władcą był surowym dla swoich przeciwników, a sympatycznym i dobrotliwym dla swoich zwolenników. Znany był z tego, że miał brata podobnego do niego jak dwie krople wody, Jarosław mu było, za przydomek miał „Sprawiedliwy”. Uczony był to mąż stanu, wieloma tytułami się legitymujący. Lech, jak to na króla przystało za żonę zaś miał królową Marysię.

Złośliwi twierdzili, z niektórymi kapłanami na czele, że królowa czarownicą była. Pogłoska jednak ucichła, gdy ów ojciec Tadeusz, wymawiający takie oszczerstwa, przeprosił za krzywdzące słowa. Korzystając z okazji licznych pielgrzymek w stolicy, zapukał do komnaty na królewskim zamku, pytając: Lech? – Nie, Jarosław – odpowiedział mu lękliwy głos zza drzwi. – Ach, to przepraszam! – odrzekł kapłan i pospiesznie się oddalił. Wszyscy w królestwie odetchnęli z ulgą, gdyż miłościwie panujący Lech II przyjął przeprosiny kapłana i o całej sprawie zapomniał, jakby jej nigdy nie było.

Ciemny lud nie był zadowolony z własnego króla. Winna temu była zawikłana historia królestwa. Lech II „Prawy” odziedziczył kraj w opłakanym stanie. Jego poprzednik Aleksander „Leniwy” pozostawił mu królestwo znajdujące się nad przepaścią. Przekupstwa i korupcja urzędników królewskich, brak zajęcia dla ludu spowodowały, że Lech II musiał zreformować cały system, który się uprzednio nie sprawdził. Zadanie miał trudne, ponieważ jego poprzednik, który w między czasie zachorował na straszną chorobę tropikalną przywiezioną bodajże z podróży do Kitajców, robił wszystko, żeby było źle. Otóż Aleksander nie był winny temu wszystkiemu. On sam odziedziczył królestwo po założycielu państwa owego, Lecha Bolesława I zwanego przez pospólstwo „Bolkiem” a przez siebie samego „Wielkim”. Lech I, miłościwie panujący przez całe pięć lat doprowadził do anarchii, gdzie szpiedzy i agenci z lat bezkrólewia panowali nad wszystkimi instytucjami w królestwie. On sam ponoć znany był z nadprzyrodzonych zdolności. Znajomi też o nim mówili Lechu „Elektryk” to z pewnością miało coś wspólnego z jego umiejętnościami. Nie dziw, że został pierwszym królem tego wspaniałego kraju. Trudne to były czasy. Lech I przeszedł jednak do historii, jako mąż stanu, wielokrotny profesor i laureat prestiżowej nagrody dla wybitnych osobistości tego świata. Lech był Wielki i taki miał już pozostać!

Jego imiennik, nikomu bliżej nieznany Lech II miał trudne zadanie do wykonania. Gdy został wybrany i koronę na głowę założył, nie chciał, żeby jego brat zarządzał krajem, bo obiecał ciemnemu ludowi, że Jarosław nie będzie piastował urzędu książęcego, gdy on będzie władcą. Wybór padł na śmieszka z prowincji zwanego Kazikiem. Któż mógł jednak przewidzieć, że ten Kazik uzyska poparcie ciemnego ludu i zagrozi władzy absolutnej Lecha II i przyćmi brata Jarosława? Wyjścia nie było, należało pozbyć się Kazia, a żeby nie było problemu wysłać go za morza hen, żeby uczył się języków obcych. Tak też się stało. O obietnicach zapomniano i księciem u boku króla mianowano Jarosława „Sprawiedliwego”. Zarządzać miał on królestwem brata rodzonego. Ich marzenia się realizowały, niegdyś, jako mali chłopcy chcieli księżyc ukraść a teraz najjaśniejszymi osobami w królestwie się stali.

Jarosław „Sprawiedliwy” dobrał sobie kolaborantów. Odrzucając kompetentne osoby, bo związane z niechlubnymi władcami, utworzył dwór z najlepszych specjalistów. Tak, żeby lud oświecić, powierzył tę rolę Romanowi zwanego „Koniem”, zapewne dla jego siły, Jędrzejowi znanemu rozbójnikowi, co na transporty zboża napadał, powierzył pieczę nad uprawą ziemi królewskiej. Zbyszek z Krakowa, zwany „Zerem”, zaś otrzymał pieczę nad jedyną, słuszną sprawiedliwością obowiązującą w królestwie braci. Ludwikowi „Pięknemu” na ochłap dano buławę marszałkowską, a innemu hrabiemu, Edgarowi z rodu Kmiciców pieczę nad Włoszczową, będącą głównym ośrodkiem kultury, gdzie specjalnie zbudowano miejsce, żeby liczne powozy mogły się zatrzymywać. Rozdano wiele stanowisk prawdopodobnie im kandydat był posłuszniejszy tym większe szanse miał na lukratywne miejsce i wysoką gażę. W ten sposób, Jacek z Gdańska, stał się nadwornym giermkiem, Antoni zaś, otrzymał zadanie zniszczenia wszelkich struktur policyjnych związanych z niechlubnymi czasami, gdy królestwem zarządzał Bolek i Aleksander. Rozpoczęły się rządy braci, okradano ciemny lud, okłamywano ludzi bardziej oświeconych i zmieniano historię na potrzeby panujących. Wówczas to okazało się, że uwielbiany poza granicami królestwa, Lech I „Wielki” był tylko wielkim uzurpatorem, a nie osobą godną szacunku. Zalecono nazywać go „Bolkiem” nie od imienia, ale od tajnego kryptonimu, pod którym działał na szkodę państwa.

Oszukany lud przyzwyczaił się do takiego stylu kierowania królestwem, bo cóż innego można było zrobić? Do czasu, gdy znikąd, a wedle pieśni śpiewanej przez trubadurów - z bagien, pojawił się Donald. Biedny był z niego chłopina, pochodził z nizin społecznych, nie tak jak król i książę opływający od najmłodszych lat w luksusy. Donald ów rozpoczął heroiczny bój o władzę, wspomagany przez najbliższych swoich i pospólstwo. Celem jego było obalenie braci i doprowadzenie do poprawy sytuacji w ukochanym kraju. Gdy Donald z bagien wziął się do roboty, król i książę dostrzegli problemy z tym wiążące. Nagle młodzi poddani swoim tylko znanym sposobem przekazywali informacje systemem zwanym „gadoj-gadoj” i nakłaniali do poparcia człowieka ludu. Donald prosił i błagał, cudów naobiecywał aż w końcu wygrał, jego miejsce u boku króla było!

Jarosław ustąpił z bólem, a Lech II ze złą miną, musiał przyjąć na wakujące stanowisko odpychającego stwora z bagien, Donalda. W państwie zapanowała euforia, wszyscy wyczekiwali na obiecane wcześniej cuda. Różni ludzie mu w tym pomagali i Radek z Pomorza, Stefan badacz robaków, błazen Piotr z ziemi lubelskiej, co podobno pali żywcem koty i wiele innych nikomu nieznanych, wiernych i prostych chłopów. Król miłościwy pieklił się i złościł, języka w gębie zapominając, co rusz, robił wszystko, żeby dziadowi przeszkodzić.
Lud ciemny wspierany przez trubadurów bezgranicznie zawierzył Donaldowi, który pierwszego cudu dokonał. On prosty chłop, wszystkich hrabiów z dworu Jarosława ośmieszył, pokazując jak królestwem należy zarządzać. Nikt więcej cudów nie oczekuje czekając aż król abdykuje. Gdy miejsce zrobi się wolne, kochany Donek, a może Radek na nim zasiądzie!

Cdn.

czwartek, 25 września 2008

Hierarchia i dyscyplina w Legii Cudzoziemskiej





Nie sposób policzyć ile książek zostało napisanych na temat Legii Cudzoziemskiej. W każdej w nich opisuje się fakty i legendy z życia legionisty, historię, szkolenie oraz wymogi rekrutacyjne. Prawie wszystkie posiadają jednak jeden podstawowy mankament, większość z nich została napisanych przez byłych oficerów, służących w tej formacji, bądź przez osoby niemające z nią nic wspólnego.

Nie oznacza to jednak, że nie można pisać o Legii Cudzoziemskiej nie będąc legionistą, byłoby to błędne założenie. Prawdą natomiast jest, że obraz Legii Cudzoziemskiej jaki zna przeciętny czytelnik to ten przekazywany przez oficerów oraz wszelkiego rodzaju media, które narzucają swoją wizję rzeczywistości. Oficerowie piszący o Legii Cudzoziemskiej pomniejszają umiejętności swoich podwładnych sobie przypisując wszelkie zasługi. Innym jeszcze problemem są publikacje legionistów szukających taniej sensacji, wypisujących bzdury na jej temat i kreujących się na bohaterów w stylu Rambo. W ten sposób w społeczeństwie powstał negatywny wizerunek Legii Cudzoziemskiej. Legionista dla większości to pospolity przestępca, wyzbyty wszelkich ludzkich uczuć, który zabija dla przyjemności.

Zajmijmy się jednak innym tematem, który bardzo rzadko jest podejmowany przez piszących o Legii, hierarchia i dyscyplina. Wiadomo, że każda armia na świecie opiera się na tych dwóch podstawowych elementach. Nie wszystkie jednak w równym stopniu. Legia Cudzoziemska należy tutaj do ścisłej czołówki, gdzie przestrzeganie zasad żelaznej dyscypliny i hierarchii wojskowej jest podstawą jej egzystencji. Żeby lepiej zrozumieć skomplikowane mechanizmy funkcjonowania tej formacji należy poświęcić więcej czasu na zapoznanie się z ludźmi, którzy w niej służą.

Legia Cudzoziemska zawsze przyciągała różne charaktery. W jej szeregach służyli przedstawiciele arystokracji jak i osoby z nizin społecznych. Najwięcej wiadomo na temat szeregowych legionistów. Bez przerwy pisze się o ich pochodzeniu, osobistych przeżyciach, dla których trafili w szeregi Legii, o ich przynależności etnicznej bądź religijnej. To właśnie na ich temat, byli oficerowie piszą przewlekłe, filozoficzne wywody. Każdy z nich ma swoją teorię na temat swoich podwładnych, jednakże w jednym miejscu są wszyscy zgodni, że dla legionisty dostanie się do Legii było ostateczną szansą życiową, jak los wygrany na loterii. Być może było to prawdą w czasach, gdy w jej szeregi przyjmowano wszelkiego rodzaju wyrzutków społeczeństwa. Nie można jednak zapomnieć, że zarówno sytuacja jak i czasy się zmieniły. Legia Cudzoziemska nie jest już dla legionisty ostatnią deską ratunku! Jest jedną z możliwości!

Oficerowie nie rozumieją legionistów, nie zauważają bądź nie chcą zauważyć zachodzących w społeczeństwie zmian, w swoim zaślepieniu utwierdzając siebie, całe otoczenie oraz co najgorsze samych legionistów. Typowe, ciągle powtarzane powiedzenie: „jesteś tu po to żeby służyć Legii, sam się tu zgłosiłeś, nikt ciebie na siłę nie wciągał” jest oczywiście prawdziwe, ale to samo można powiedzieć o oficerach, którzy również mają swój obowiązek do spełnienia, o czym często zapominają! Patrząc na to od środka można zauważyć, że oficerowie nie służą wspólnemu dobru, ale w chorobliwym pędzie za błyskotliwą karierą wykorzystują służbę do własnych prywatnych celów!

Armia jest tworzona przez oficerów dla oficerów, wszyscy inni służą im tylko w osiągnięciu jak największych apanaży. Pomiędzy oficerami a podoficerami i legionistami istnieje olbrzymia różnica w podejściu do służby. Byłoby błędem mówienie o tym, że wszyscy oficerowie postępują w ten sposób. Niestety taka jest większość kadry oficerskiej, choć i tu nie do końca jest to wyłącznie ich winą. Wszyscy nowoprzybyli do Legii Cudzoziemskiej oficerowie przechodzą obowiązkowe szkolenie, podczas którego otrzymują odpowiednie wskazówki jak traktować podoficerów i legionistów. Narzuca im się dystans i wyniosłość, cechy które są im wpajane od najmłodszych lat w szkołach wojskowych, które formują elitę armii francuskiej. O ile można zgodzić się, że takie szkolenia są potrzebne to za karygodne trzeba uznać to, co jest w tym czasie przekazywane. Podczas krótkiego szkolenia, młody oficer uczy się, że nie wolno wierzyć podoficerom i legionistom! Sami odpowiedzmy sobie, w jaki sposób koresponduje to z historyczną dewizą wypisaną złotymi literami na wszystkich sztandarach Legii Cudzoziemskiej: Honor i wierność!

Szkolenia te objęte są ścisłą tajemnicą, informacje o ich treści nie mają prawa wydostać się poza oficerski krąg! Oczywiście i całe szczęście, są też tacy oficerowie, którzy szybko przekonują się, że wszystkie te bzdury opowiadane na temat legionistów są dla nich krzywdzące i nie zgadzają się na takie ich traktowanie. Niestety bardzo często nie robią długiej kariery w Legii i przechodzą do regimentów armii regularnej.

Przejdźmy teraz do podoficerów służących w Legii Cudzoziemskiej. Z całą pewnością jest to korpus posiadający największy zasób kompetencji. Podoficerowie są niekwestionowanymi mistrzami sztuki wojennej. Wybrani z pośród najlepszych legionistów przechodzą przez wszystkie etapy kariery podoficerskiej stale udoskonalając swój kunszt. Zdobyte na misjach doświadczenie sprawia, że podoficerowie mają przewagę nad oficerami. Z pewnością jest to też przyczyną niechęci tych drugich do bardziej doświadczonych partnerów.

Każdy, kto był w Legii spotkał się z przypadkiem, że tylko dzięki umiejętnościom podoficera, dowódca w stopniu oficerskim nie zbłaźnił się podejmując idiotyczną decyzję. W czasie pokoju nie jest to zbyt ważne, sytuacja się komplikuje podczas operacji, gdzie w grę wchodzi życie ludzkie. Dla dobra sprawy w jak najbardziej dyskretny sposób, podoficer najczęściej odsuwa niekompetentnego przełożonego i przejmuje inicjatywę w swoje ręce.

Wróćmy do najbardziej interesującej grupy, jaką stanowią szeregowi legioniści. Jest to najważniejsza grupa, bez której nie byłoby mowy o Legii Cudzoziemskiej! Kim jest typowy legionista? Nie sposób jest odpowiedzieć na to pytanie. Każdy legionista jest inny i każdy ma swoją własną historię. W dzisiejszych czasach stara anegdota pozostaje jak najbardziej aktualna:

Pułkownik Legii przeprowadza inspekcję oddziału, zatrzymuje się przy pewnym starszym legioniście i zadaje pytanie:

– Kim byłeś zanim przyszedłeś do Legii?
Legionista bez zmieszania odpowiada:
– Generałem Panie pułkowniku!

W dzisiejszej Legii nietrudno jest spotkać inżynierów, architektów, lekarzy, księży a nawet byłych oficerów! Często jest tak, że legionista jest znacznie lepiej wykształcony i bardziej inteligentny niż ten, który nim dowodzi. Można by bardzo długo wymieniać cechy, jakie charakteryzują legionistów. Wśród nich znajdzie się z pewnością: żelazna dyscyplina, posłuszeństwo, wierność, ślepe poświęcenie oraz odwaga. Legioniści nie chcą żadnych fałszywych przywilejów, chcą po prostu wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafią i nikt nie musi im przypominać faktu, że mają zobowiązania wobec swojej nowej ojczyzny.

Legionista nie lubi swoich oficerów za ich arogancję, niekompetencję i wywyższanie się. Szanuje ich stopnie, bo jest zawodowym żołnierzem i akceptuje hierarchię wojskową. Mimo wyraźnie istniejących różnic potrafi współdziałać ze wszystkimi bez zadawania sobie zbędnych pytań. Siłą Legii jest to, że podoficerowie i legioniści znają się na tym co robią i są w tym bardzo dobrzy. Najwyższy czas zmienić zdanie opinii publicznej o legionistach. Trzeba pamiętać, że dzisiejsza Legia wchodzi w skład armii francuskiej i wraz z nią walczy na wszystkich frontach w imię interesów międzynarodowych. Legioniści to nie banda najemników, lecz dobrze wyszkoleni żołnierze.

Artykuł opublikowano na Wirtualnej Polsce

wtorek, 23 września 2008

Polki są piękne a faceci nadal piją

Czegoś nie potrafię zrozumieć. Któż nie słyszał powiedzenia, że „wszystkie kobiety są piękne tylko czasami alkoholu brak”? Wiem, to takie szowinistyczne, typowo męskie, więc prostackie.
Zgadzam się z wami drogie Panie, faceci to chamy, prostacy a na dodatek pijacy. Co gorsza, swoje pijackie skłonności tłumaczą wątpliwą urodą kobiet. Mimo, że jestem mężczyzną to zupełnie nie zgadzam się z wami Panowie.

Mam teraz dobrą okazję, żeby się z wami podzielić swoimi refleksjami. Tak się składa, że miałem okazję dużo podróżować i bliżej zapoznać się z mieszkankami naszego globu. Bez wątpienia Polki są najpiękniejsze! Do niedawna uważałem, że młode polskie dziewczęta nie mają konkurencji na całym świecie. Moje poglądy oczywiście się nie zmieniły, wręcz przeciwnie. Teraz wiem, że Polki w wieku 35-50 lat nie odbiegają urodą i elegancją od dystyngowanych Pań z Europy zachodniej. Jest to raczej nowe zjawisko, jeszcze nie tak dawno przeciętną kobietę w tym przedziale wiekowym można było sklasyfikować w ten sposób: „normalne, że nie dba o siebie, przecież ma już męża i dzieci”.

Całe szczęście te czasy już minęły! Odnoszę wrażenie, że Polki chcą się podobać niezależnie od wieku, sytuacji rodzinnej i pochodzenia! Drogie Panie tak trzymajcie. Macie tą przewagę, że jesteście piękne, atrakcyjne z dużą dawką humoru i inteligencji. Gdy rozmawiam z obcokrajowcami to zdarza mi się, że zachwalam interesujące miejsca w Polsce, naszą kuchnię i kulturę. Nie trwa to jednak w nieskończoność, zawsze zachwalam wasze wdzięki i będę tak robił do końca mojego życia, ponieważ wiem, że na to zasługujecie!

Drogie Panie, fajny facet ze mnie, nie? Bądźcie jednak bardziej wyrozumiałe dla waszych mężów, narzeczonych i kochanków. My mężczyźni też chcemy czasami zapomnieć o nurtujących nas problemach a to, że smutki topimy w alkoholu, wcale nie oznacza, że nam się nie podobacie! Wprost przeciwnie, jesteście piękniejsze!

wtorek, 16 września 2008

Ananas, po prostu ananas

Chodzi oczywiście o dość popularny owoc rodem z egzotycznych krajów. Przyznam się jednak, że wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego mówi się: „niezły z niego ananas”.
Nie znalazłem na to wyjaśnienia a może raczej nie szukałem, więc dlatego nie znalazłem. W rzeczywistości bardziej interesuje mnie ten owoc niż popularne powiedzenie. Skąd się wzięła moja miłość do tego owocu?

Muszę się cofnąć w ohydne czasy PRL-u, gdy po kilogram pomarańczy trzeba było stać godzinami. Dobrze chociaż, że tylko raz w roku, tuż przed świętami. Ja w tamtych czasach opływałem się w soku ananasowym. Nie wiem skąd i nie chcę wiedzieć, moja mama przynosiła puszki ze słodziutkimi ananasami i wspaniałym sokiem własnym. Opychałem się nimi codziennie, aż dosłownie mi zbrzydły. Wiem, trudno sobie to wyobrazić, że tak pyszny owoc może zbrzydnąć, ale to jest prawda.

Nie będę was zanudzał historią ananasów w puszkach, bo to nie o to chodzi. W tamtych czasach oczywiście nie byłem na tyle naiwny, żeby sądzić, że ananasy rosną w Polsce. Byłem dumny z posiadanej wiedzy, że uprawia się je w odległej Afryce. Nikomu tego nie tłumaczyłem, nie chciałem robić przykrości kolegom, którzy smaku ananasów nie znali. Kilka lat później miałem szczęście znaleźć się poza granicami Polski. Wraz z pobytem na Zachodzie powróciły dziecinne wspomnienia o ananasach. Był to jednak kolejny etap edukacji, z pokrojonych ananasów w puszce przerzuciłem się na świeże owoce w kształcie grubej palmy z zielonym pióropuszem. Od tego czasu ananas zawsze kojarzył mi się z miniaturową palmą lub z karbowanym granatem ręcznym.

Szczęście mnie nie opuszczało i nadal będąc w młodym wieku wyruszyłem na podbój Afryki. Moje pierwsze pobyty na Czarnym Lądzie nie były zbyt owocne, jeżeli chodzi o owoce. Ananasów nie widziałem, chociaż bardzo się starałem, jednakże doszedłem do wniosku, że na pustyni one nie rosną i zwyczajnie o nich zapomniałem. Zawsze, gdy rozmawiam z przyjaciółmi o moich podróżach i przygodach nie mogę się opędzić od pytania: Jak tam było w tej Afryce? Oczywiście każdy oczekuje niesamowitych historii o kanibalach i strasznych wężach. Zanim zaczynam o tym opowiadać raczę moich słuchaczy opowieścią z odległego Konga. Historia dosyć odległa, ale na trwale zapisana w mojej pamięci.

Pewnego popołudnia wybrałem się na małą przechadzkę w gęstą kongijską dżunglę. Było zbyt gorąco, żeby robić sjestę, więc postanowiłem zapoznać się z najbliższą okolicą. Bacząc na wszelkie znaki na ziemi i na drzewach przedzierałem się przez gęsty, dający ochłodę, tropikalny las. Niespodziewanie zielona ściana ustąpiła i moim oczom ukazała się niewielka polana. Ostre afrykańskie słońce mnie oślepiło i nie zwróciłem uwagi na podłoże. Dopiero po przebyciu kilku metrów zorientowałem się, że stoję na polu. Spojrzałem na moje stopy i nie wierzyłem własnym oczom. Stałem pośrodku pola ananasów!

Tak! Ananasy wyrastały z ziemi! W tej chwili zorientowałem się, że przez wiele lat żyłem w nieświadomości. Wiedziałem, że ananasy gdzieś rosną, wiedziałem nawet, że w Afryce, jednakże nigdy mi nie przyszło do głowy, że one wyrastają prosto z ziemi. Właśnie jak miniaturowe palmy! Nie wiem dlaczego, ale do tego momentu myślałem, że ananasy rosną na drzewach!

Dochodząc do tej części mojego opowiadania z reguły patrzę na twarze moich znajomych i widzę, że ich zbulwersowałem. Oni wszyscy myśleli dokładnie jak ja, że ananasy tak jak banany zwisają z gałęzi! A wy?

poniedziałek, 15 września 2008

Dlaczego muszę się wstydzić za polityków?

Nie zawsze jest łatwo być Polakiem za granicą. Wiemy jak to jest z ostatnią emigracją na Wyspy, jednak dużo mniej o tej bardziej dyskretnej, zamieszkałej w kraju Molièra, Hugo czy Dumasa. Jest kilka powodów, dla których mniej się mówi o Polakach nad Loarą. W większej części jest to starsza emigracja niż ta z Wysp Brytyjskich. Głównie stanowią ją potomkowie górników z lat 20 ubiegłego wieku, którzy wyjechali za chlebem do ciężkiej pracy w kopalniach francuskich. Jest ona solidnie zakorzeniona i całkowicie zintegrowana, chociaż niezapominająca swoich słowiańskich korzeni.

Późniejsza fala, ta powojenna oraz ta z lat stanu wojennego jest zupełnie inna. W większości z pochodzenia postsolidarnościowego osiedliła się w dużych miastach z Paryżem na czele. Wywodząca się ze środowisk inteligenckich i show biznesu znalazła sobie wygodne miejsce w nowoczesnym świecie. Bardzo często do takiego stopnia, że niezwykle trudno poznać skąd pochodzą, gdyby nie polsko brzmiące nazwiska.

Oczywiście nie wolno zapomnieć o najmłodszej fali emigracji, która została zapoczątkowana po wydarzeniach sierpniowych 89 roku i trwa do dziś. Dla kogoś, kto mieszka w Polsce trudno sobie wyobrazić ile potrzeba trudu, żeby zostać zaakceptowanym w obcym kraju. Wystarczy wspomnieć o barierze językowej i często nie najlepszej sytuacji materialnej, żeby zdać sobie sprawę z kompleksowej sytuacji Polaków za granicą. To wszystko jest logiczne, każdy powinien sobie zdawać sprawę z tego, na co się decyduje. Oczywiście, że tak. Nie wolno się użalać na przeciwności losu tylko stawić im czoła.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z politykami? Otóż zależność jest, i to bardzo duża. Chce się zapytać, jakim prawem część klasy politycznej w naszym kraju (nie wiem czy zasługują na takie miano) robi wszystko, żeby uprzykrzyć nam życie zarówno w kraju jak i poza jego granicami? We Francji pośród naszych rodaków nie ma bardziej rozpoznawalnej osoby niż Lech Wałęsa. Można go lubić lub nie, ale na pewno nikt nie ma prawa go dezawuować i poniżać. Ilekroć w towarzystwie Francuzów dyskusja schodzi na temat pochodzenia, wystarczy powiedzieć, że jest się Polakiem to przeważnie uśmiech pojawia się na ustach rozmówcy i rozbrajająco mówi, że zna Polaka: „Leś Waleza”.

Najlepiej wówczas porozmawiać o wodzu Solidarności, powspominać papieża czy Kopernika, ale w żadnym wypadku nie należy dopuścić do rozmowy o dniu dzisiejszym. Większość Francuzów ma nam za złe, że jako naród jesteśmy hamulcowymi w zjednoczonej Europie i nie rozumieją, dlaczego się do niej pchaliśmy skoro teraz robimy wszystko na złość? Osobiście nie mam ochoty się tłumaczyć za Kaczyńskich, Giertychów, Lepperów tych pomniejszych nie wspomnę, bo Google im zrobi darmową reklamę, a dla nas jest lepiej, gdy o nich się mówi jak najmniej. Dlatego też konsekwentnie uświadamiam moich miłych rozmówców, że jest to trudny okres zdziczenia obyczajów, ale jest to tylko i wyłącznie sytuacja przejściowa. Ci pseudo-politycy, rewizjoniści, oszuści i pomyleńcy po prostu znikną raz na zawsze, tak samo jak kartki żywnościowe w stanie wojennym.

Wstydzę się za nich i staram się wytłumaczyć moim przyjaciołom francuskim, że Polacy są inni niż ci, którzy ich reprezentują. Dobrze, chociaż że Lech Wałęsa mi w tym pomaga. Życie emigranta nie zawsze jest łatwe, a już na pewno wówczas, gdy inni na odległość psują dobre imię Polski i tradycyjny szacunek dla Polaków. Panowie pseudo-politycy wstydźcie się wy, ja już się dość wstydziłem!
Opublikowano na www.wp.pl

niedziela, 14 września 2008

Dziwna choroba Edgara

Wszyscy wiemy, że szanowny pan Edgar źle się poczuł. Zapewne jakaś dziwna choroba dopadła biedaka, bo mimo jak najszczerszych chęci z trudem rozumiałem jego wypowiedzi dla radia ojca dyrektora.

Oczywiście nie słucham tego radia, ale biedny Edgar miał pecha. Żyje on w takim kraju, gdzie wszyscy młodzi ludzie oglądają zbereźne filmy w necie i przy okazji popijają sobie piwo. Zdarza się jednak, że czasami robią coś innego. Otóż ci zbereźnicy mają straszną broń, na internecie znają się jak nikt inny i w kilka godzin są w stanie przekazać każdą wiadomość do wszystkich obywateli posiadających ten obrzydliwy internet. Podwójny pech, ponieważ są też takie niemoralne media, co tylko czekają na to żeby porządnemu obywatelowi dopiec, a tylko dlatego, że jest prawdziwym patriotą z jedynej słusznej opcji politycznej.

Nagonka się zaczęła. Wszyscy słyszeliśmy jak Edgar bełkotał, co było jeszcze bardziej widoczne na tle wypytującego go dziennikarza-księdza, a wyrażającego się czystą polszczyzną. Nie wsłuchiwałem się w rozmowę, bo fanem Edgara nie jestem. Nie mi jest osądzać czy Edgar źle się czuł, czy też po prostu sobie za dużo wypił. Przypomniałem sobie jednak jak to Edgar nadgorliwie krytykował byłego prezydenta, któremu takie wpadki się zdarzyły. Pomyślałem sobie wówczas, że sprawiedliwość istnieje na tym świecie. Jest jednak jedna wielka różnica między prezydentem Kwaśniewskim a Edgarem. Otóż ten pierwszy nawet pijany potrafi mówić w języku obcym, gdy ten drugi zaś niezrozumiale bełkocze po polsku.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego wszyscy krytykują Edgara, przecież nie tylko on, ale i były prezydent pije, a także całe polskie społeczeństwo. Kierowcy piją, wojskowi i policjanci, artyści i budowlańcy, lekarze i kolejarze, któż nie pije? Oczywiście nawet święte krowy, jakimi są polscy politycy (nie lubię ich tak nazywać, bo na to nie zasługują), piją na umór.

Edgara nigdy sympatią nie darzyłem, nie mogę powiedzieć, że tylko za peron we Włoszczowej. Edgara jednak nie lubię, głównie za obłudę. Nazajutrz, gdy już powszechnie było wiadomo, że Edgar pije lub jest poważnie chory nie znalazł lepszej odpowiedzi jak tą, że nie pamięta tego wywiadu, bo udziela ich tysiące, a z telewizją TVN to on w ogóle nie rozmawia. Biedny człowieczyna, przecież to jest zupełnie normalne, że nie pamięta, któż na jego miejscu by pamiętał?

Edgar jest tylko człowiekiem, jak zwykły kierowca, murarz, lekarz i ci wszyscy, co piją. Biedak z pewnością ma jeszcze dziś porządnego kaca.

sobota, 13 września 2008

Czy polska Legia Cudzoziemska jest utopią ?

Coraz częściej mówi się o przyszłości Wojska Polskiego. Rządowe plany zakładają, że do 2010 roku powstanie zupełnie profesjonalna armia, w której szeregach powinno znaleźć się około 120 tysięcy żołnierzy. Sprawa jednak nie jest prosta. Co innego jest zdecydować się na utworzenie armii zawodowej a co innego tego dokonać . Zlikwidowanie poboru do zasadniczej służby wojskowej spowoduje niedobór kadrowy w nowej, zawodowej armii. Można być przeciwnym takiemu rozwiązaniu, jak prezydent Kaczyński czy inni politycy, jednakże nic nie zastąpi w pełni zawodowej, nowoczesnej armii. Można również zrozumieć, że laik, chociaż jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych jest temu przeciwny, ponieważ w rzeczywistości nie ma zielonego pojęcia o wojsku i jego potrzebach.

Zmiany w wojsku muszą iść w parze z unowocześnianiem sił zbrojnych, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Trzeba sobie jednak zdać sprawę z faktu, że nawet najbardziej doskonała broń nie zastąpi w boju żołnierza. Z tym właśnie może być wkrótce problem. Tajemnicą żadną nie jest, że młodzi ludzie nie garną się do armii. Nie chodzi tylko o zasadniczą służbę, ale także, a może przede wszystkim zawodową. Niestety wojsko niewiele może zaproponować młodym ludziom, bo tylko tacy są dla niej interesujący. Zarobki są zbyt małe a ryzyko zbyt duże ze względu na udział w misjach bojowych.

W wojsku zauważono ten problem i specjalny Zespół ds. Profesjonalizacji Sił Zbrojnych przy Sztabie Generalnym Wojska Polskiego został powołany do zbadania sytuacji i znalezienia sposobu na niedobór kadrowy. Pierwszy raport zaskoczył niejednego. Wojskowi stwierdzili, że częściowy problem niedoboru żołnierzy rozwiązałoby utworzenie oddziału złożonego z cudzoziemców na wzór francuskiej Legii Cudzoziemskiej! Pomysł oczywiście nie najgorszy, jednakże prawdopodobnie nie do zrealizowania. Specjaliści ze Sztabu Generalnego WP powinni sobie zdać sprawę, że takie oddziały wymagałyby zbyt dużych nakładów finansowych a na nie państwa nie stać. Legia Cudzoziemska we Francji nie jest tworem samej wyobraźni, lecz wieloletniej tradycji służby cudzoziemców w armii francuskiej.

Nic nie wiadomo czy ci sami specjaliści rozważyli możliwość angażu cudzoziemców do Wojska Polskiego na podobnych zasadach jak obywateli polskich. W ten sposób mogliby oni służyć w każdej jednostce nie przekraczając wcześniej ustalonego poziomu cudzoziemców zamiast tworzyć osobne, kosztowne struktury. Integracja byłaby z pewnością bardziej skuteczna. Oferowane zarobki nie byłyby zapewne odpowiednią motywacją dla cudzoziemców, głównie ze Wschodu. Należałoby im zagwarantować możliwość otrzymania przywilejów z obywatelstwem polskim włącznie.

Wraz z nieuchronną profesjonalizacją Wojska Polskiego może dożyjemy dnia, gdy dla naszych interesów w jej szeregach będą służyć cudzoziemcy. Podobnie jak w osławionej Legii Cudzoziemskiej, gdzie paradoksalnie, służy wielu młodych ludzi z nad Wisły. Nie jest to z pewnością utopia, do jej realizacji potrzeba woli politycznej, odpowiednich ustaw i wykorzystania doświadczenia innych krajów, które skorzystały z takiego systemu.


Opublikowano na www.wp.pl