piątek, 31 października 2008

Spotkałem Lecha Wałęsę

Może to zbyt dużo powiedziane z mojej strony, gdyż nasze spotkanie nie należało do tych osobistych, gdy spotykamy się w cztery oczy. Nie mogę powiedzieć, że zaliczam się do grona osób mających to szczęście, że mogą powiedzieć: znam Wałęsę.

Jednak nasze drogi krzyżowały się z wielokrotnie, choć on sam o tym nie wie. Były to spotkania, które dziś nazwałbym wirtualnymi a właściwie spotkaniami duszy.

Pamiętam przywódcę „Solidarności” z końca lat 70 i początku 80, gdy jako mały chłopiec wsłuchiwałem się w radio i oglądałem telewizję starając się wychwycić ważne informacje. Lech Wałęsa w tamtych czasach był częścią polskiego „folkloru”, nieodłącznym dodatkiem do życia codziennego. Sytuacja w kraju była trudna. Brakowało wówczas wszystkiego, sklepy świeciły pustkami, były to jednak przyziemne rzeczy, które mnie kilkunastoletniego chłopca niewiele interesowały. Ważniejszymi dla mnie były wydarzenia, które się działy wokół mnie. Wszechobecne strajki i protesty kolejnych grup społecznych. Wałęsa w tych wydarzeniach odgrywał pierwszoplanową rolę. Jednak do czasu.

Pewnej niedzieli, 13 grudnia 1981 roku, generał Jaruzelski ogłosił Stan Wojenny odsuwając tym samym Lecha Wałęsę w cień zawirowań politycznych w naszym kraju. Sprawy się skomplikowały, dorastałem i inaczej widziałem pewne rzeczy. Jak każdy nastolatek byłem gotów walczyć, przeciwstawić się brutalnej władzy i wyswobodzić Wałęsę, którego skutecznie odizolowano od społeczeństwa. Był dla mnie żywą legendą, wszyscy byliśmy za nim i oczekiwaliśmy jego uwolnienia.

Lata mijały, po Stanie Wojennym pozostały wspomnienia, problemy powróciły. Był rok 1988, ogólnopolskie strajki, powrót do wczesnych lat 80, Wałęsa znowu na czołówkach gazet. Władza powoli postanawia odpuścić, wiadomo już było, że dojdzie do Okrągłego Stołu, w Berlinie sypał się mur, Gorbaczow ogłosił „Pierestrojkę”. Nie byłem już chłopcem, lecz młodym mężczyzną, doskonale zdawałem sobie sprawę ze zmian, jakie następują. Na pierwsze strony gazet powrócił Lech Wałęsa. Silniejszy niż poprzednio, wzmocniony pokojową Nagrodą Nobla, wyrastał nam prawdziwy „wódz”.

To właśnie takiego Lecha Wałęsę pamiętam najlepiej. Z „Okrągłego Stołu”, z późniejszej kampanii prezydenckiej, polityka a nie związkowca ze stoczni. Miałem okazję zobaczyć go na wiecu w moim mieście. Wiadomo było, że Lech Wałęsa będzie kandydował na urząd prezydenta Polski. Był także moim kandydatem, postanowiłem po raz pierwszy iść na wybory i zagłosować. Tym bardziej chciałem się dołożyć do zwycięstwa mojego idola, gdyż kilka dni później wyjeżdżałem zagranicę jeszcze wówczas nie wiedząc, że na bardzo długi okres. Słuchałem Wałęsy przemawiającego do tłumów, byłem za nim, wierzyłem mu, że doprowadzi Polskę do sukcesów.

To właśnie stojąc w gęstym tłumie, usłyszałem:
Dlaczego on się pcha do polityki? – powiedział starszy pan stojący w pobliżu.
A kto miałyby większe szanse, żeby zostać prezydentem? – odpowiedział mu inny mężczyzna.

No, właśnie, któż miałby większe szanse? Wałęsa był dla nas symbolem, tylko on był w stanie doprowadzić do zmian, tylko on mógł poderwać naród do zrywu. Pozostałem do końca wiecu nie mogąc za bardzo zbliżyć się do estrady. Mimo odległości, jaka nas dzieliła czułem jego obecność. Byłem zadowolony, że go widziałem, że go „osobiście” poznałem.

Powoli zbliżał się mój wyjazd, nadeszły wybory, poszedłem spełnić swój obowiązek wierząc, że dokonałem słusznego wyboru. Wyjechałem z Polski. Będąc już zagranicą dowiedziałem się, że Lech Wałęsa został prezydentem Polski. To był sukces nas wszystkich. Lata jego prezydentury różnie można oceniać. Nie podejmuję się tego, ponieważ nie mi jest oceniać jego polityczny dorobek. Mogę jedynie dodać, że moje „kontakty” z Wałęsą się nie skończyły, wręcz przeciwnie. Gdziekolwiek byłem, w innych krajach, na różnych kontynentach, gdy rozmowa schodziła na temat Polski, to zawsze, ale to zawsze bez wyjątku moi rozmówcy znali Lecha Wałęsę. Miło było nawiązywać kontakty dzięki mojemu idolowi z lat młodzieńczych. Lech Wałęsa pozostanie symbolem dla wielu Polaków mojego pokolenia, na zawsze.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na wiadomości24

środa, 29 października 2008

Lech Kaczyński tak jak Tadeusz Rydzyk

Prezydent Polski Lech Kaczyński przechodzi do ofensywy. Zastanawiający jest fakt, dlaczego prezydent, teoretycznie bezpartyjny, angażuje się emocjonalnie w walkę na linii PO – PiS. Na ile jego poczynaniami kieruje miłość do brata bliźniaka a na ile urażona i zraniona duma człowieka, któremu usuwa się grunt pod nogami? Prezydent Polski wyraźnie opowiada się za jedną opcją polityczną, co jest niezgodne z Konstytucją RP.

Lech Kaczyński, skądinąd kreowany na dobrego „wujka”, ostatnio przerósł sam siebie oraz mistrza w fachu – samego ojca Rydzyka. Otóż chcąc z pewnością dorównać politykowi z Torunia, prezydent zaserwował nam epizod walki politycznej na bardzo niskim poziomie. W rozmowie (poza kamerami) z redaktor Moniką Olejnik, Lech Kaczyński pokazał swoją „rycerskość”, oskarżając dziennikarkę o agenturalność i obronę „ciemnych interesów”. Żeby było bardziej dosadnie, prezydent postanowił ją wpisać „na krótką listę” oraz „ją wykończyć”. Wszyscy pamiętamy, gdy Tadeusz Rydzyk przyrównał prezydentową do czarownic, teraz zaś sam Lech Kaczyński zapisuje się złotymi głoskami w retoryce stosowanej przez duchownego-polityka. Obrażanie i pomawianie stały się jednym z podstawowych elementów walki na słowa. W wielu przypadkach na pograniczu obowiązującego prawa w Polsce. Czy prezydent stoi ponad prawem?


Oczywiście nie na tym kończą się porównania obydwu polityków. Zarówno jeden jak i drugi pokazują swoją notoryczną niechęć do Unii Europejskiej, choć w przypadku prezydenta jest to sytuacja niezręczna. W przeciwieństwie do dyrektora Rydzyka musi bardziej uważać na wypowiadane słowa. Obydwaj jednak nie narzekają na finansowe wpływy pochodzące z UE.

Nadeszła pora na medialną grę, niedawno ogłoszono utworzenie „rydzykowej” Partii Narodowej, a także ubieganie się o reelekcję Lecha Kaczyńskiego. Obydwaj panowie mają inne cele, ale podobne aspiracje dla swoich partii. Interesuje ich tylko władza – ojciec Rydzyk chce, aby jego ludzie zasiadali w Sejmie i w Parlamencie Europejskim (sic!). Lech Kaczyński marzy o kolejnej kadencji i absolutnej władzy dla brata bliźniaka odsuniętego w demokratyczny sposób ze stanowiska premiera.

Paradoksalnie dawni sprzymierzeńcy będą starali się o wspólny dotychczas elektorat. Partia Rydzyka bez wątpliwości odbierze Prawu i Sprawiedliwości znaczną część głosujących. Walka zapowiada się ostra i brutalna, na pewno ze wszystkimi, nawet niedozwolonymi, chwytami. Czy według staropolskiego porzekadła sprawdzi się, że: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta? Z pewnością Platforma Obywatelska zyskuje na sympatii i bije wszystkich w sondażach właśnie dlatego, że nie wdaje się w niepotrzebne zagrywki, a te konfrontacje z samolotem czy krzesłem zupełnie jej nie szkodzą. Tymczasem Donald Tusk wyrasta na głównego kandydata do piastowania najwyższego urzędu w państwie.

Do wyborów parlamentarnych i prezydenckich daleko, a już mamy bezpardonową walkę o stołki. Możemy tylko się domyśleć, że po raz kolejny będzie interesująco i możemy mieć nadzieję, że kolejne „partie” podzielą los LPR i Samoobrony oraz wyeliminują się z życia politycznego Polski. Czas doprowadzić do normalizacji sytuacji w kraju i pozbawić przywilejów różnych „kreatur” zatruwających nam wszystkim życie i integrację z Unia Europejską. Kto będzie prezydentem? Kto dostąpi zaszczytu reprezentowania Polaków w ławach Parlamentu Europejskiego i Sejmu? Na te odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, ale już dziś możemy się zastanowić, kogo byśmy chcieli widzieć na najwyższych stanowiskach, ponieważ w ostatecznym rozrachunku decyzja należy do samych Polaków.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na Wirtualnej Polsce

środa, 22 października 2008

Legia Cudzoziemska

Film został zrealizowany, żeby przedstawić bliżej Legię Cudzoziemską. Nawiązuje on do ciężkiej służby w różnych warunkach klimatycznych. Poznaj życie inaczej! Tak głosi popularne hasło tej owianej mitami francuskiej formacji wojskowej.

sobota, 18 października 2008

Czy w Legii Cudzoziemskiej stosuje się przemoc?

Każdy zadaje sobie pytanie na ile czasy się zmieniły i czy stare mity o trudnej, wręcz morderczej służbie w Legii Cudzoziemskiej należą już tylko do przeszłości? Specyficzny model rekrutacji do Legii spowodował napływ pospolitych mętów, wyrzutków z całego świata.

Tylko przestrzeganie surowego regulaminu i orzekanie ostrych kar, także cielesnych, było czymś na porządku dziennym. Służba na Saharze nie należała do najłatwiejszych. Legia Cudzoziemska została stworzona do służby w najbardziej nieprzyjaznych terenach kolonialnej Francji. W tych ciężkich warunkach oprócz legionistów, służyły również oddziały złożone z tubylców oraz bataliony karne, zwane Batalionami Afrykańskimi.

Składały się one z pospolitych przestępców i kryminalistów, którym kary więzienia zamieniono na służbę na piaskach Sahary. Ich służba była przyrównywana do tej, z którą mieli do czynienia legioniści. Bezwzględna dyscyplina i rygor wobec nawet najmniejszych przewinień. Niewielu jednak wie, że dla jednych był to przymus a dla innych ochotnicza forma odpokutowania i chęci zmiany swojego życia.

Dawne są to jednak czasy, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Kary cielesne, bicie już od dawna nie leżą w repertuarze kar stosowanych w Legii Cudzoziemskiej. Czy aby na pewno? Czy Legia Cudzoziemska całkowicie się zmieniła? Wydawałoby się, że zobaczyć związanego legionistę na parzącym słońcu lub oblewanego wodą przy temperaturze poniżej zera, można zobaczyć tylko na starych filmach. Czy w dzisiejszej Legii jest miejsce na fizyczną przemoc?

Oficjalnie, według obowiązującego regulaminu, przemoc fizyczna w stosunku do podwładnych i przełożonych jest surowo represjonowana. Mimo regulaminu, przypadki stosowania przemocy istniały, istnieją i z pewnością jeszcze będą istnieć. Jest to jednak temat tabu, wręcz wstydliwy niebędący elementem medialnym. Kto poznał Legię Cudzoziemską od środka wie doskonale, co to znaczy „baffe” lub „claque”. Są to elementy nieformalnej dyscypliny, gdy niektóre przewinienia należy uregulować uderzeniem, mniej lub bardziej dotkliwym. Nie wszyscy są sadystami, ale zdarza się, że sierżantowi lub kapralowi nerwy puszczą…

Prawdziwą instytucją w szeregach Legii jest „Police Militaire” popularnie zwaną „PM” czyli wewnętrzną żandarmerią. Dobiera się do niej osiłków, którzy na swoją reputację zarobili od lat, biorąc udział we wszelkiego rodzaju akcjach „pacyfikacyjnych” przeciw awanturującym się legionistom, dezerterom czy nieposłusznym wobec panującego, naturalnego porządku w Legii.

Jeszcze kilka lat wstecz, popisowym „numerem” PM było ciągnięcie złapanych dezerterów za rozpędzonym pojazdem. Tak jak w westernach niedoszły uciekinier tarzany był w piachu i błocie i to wszystko przy swoich kolegach stojących w deszczu lub na mrozie na baczność, często pozbawionych także odzieży. Tak na nauczkę, dla wszystkich. Uciekinier, miał prawo do specjalnego traktowania, obijaną twarz, pościerane ręce, brzuch i plecy. Po takiej demonstracji czekało go wielodniowe więzienie, gdzie nie było wcale łatwiej.

Regulaminowo, aresztów w armii francuskiej już nie ma, oprócz w Legii Cudzoziemskiej! W tej formacji ma się prawo do specyficznych punktów prawnych tak jak istnienie PM czy właśnie aresztów przysługujących jej ze względów tradycyjnych i specyficznego naboru. W pułkowych więzieniach zawsze jest pełno. Jest to tania siła robocza do najcięższych prac porządkowych. Pobyt w areszcie uczy pokory i z reguły pomaga w wychowywaniu legionistów. Kara aresztu w zależności od paragrafu może trwać od 7 do nawet 40 dni.

Dla aresztantów nie jest to pobyt przyjemny. Całodniowa mordercza praca pozwala na głębokie przemyślenia. W Afryce warunki dla „skazanych” są często bardzo przypominające te z „dawnej” Legii. W areszcie panujące temperatury nie pozwalają na nocny odpoczynek, jednak nie to jest najgorsze. Krwiożercze komary i inne robactwo gnieżdżące się w pomieszczeniach nie dają spać i trzeba z nimi bezustannie walczyć, żeby nie być dotkliwie pogryzionym. W ciągu dnia, „aresztanci” pracują w kilkudziesięciu stopniowym upale, rzadko mając możliwość skorzystać z kojącego cienia.

Innym problemem związanym z przemocą jest dezercja. Otóż dezercja w Legii Cudzoziemskiej jest zjawiskiem dość powszechnym, choć skrzętnie przemilczanym. Dla dowództwa nie jest to powód do dumy. Nie sposób jest wyjaśnić wszystkich przyczyn ucieczek, jednakże część z nich wiąże się z przemocą. Tak zwane „słabe elementy” same się wykruszają, a jeżeli trzeba, to im się w tym pomaga.

Wielu dezerterów nie miało wyjścia przed ultimatum, jakie otrzymywali: „jutro ma ciebie nie mieć”. Takie dyskretne zaproszenie do dezercji ze strony kaprala, sierżanta czy nawet oficera oznacza tylko jedno. Jeżeli tego nie zrobi to będzie narażony na jeszcze gorsze szykany niż te, przez które do tego czasu mógł przejść. W pewnym okresie również pomagano kandydatom na dezerterów, robiąc „zrzutki” pieniędzy w oddziałach i wówczas sugestia najczęściej brzmiała: „masz tu trochę pieniędzy i jutro rano na apelu ciebie nie ma”. Praktyki takie były i są zabronione przez obowiązujący regulamin, jednakże nie oznacza to, że nie są stosowane.

Żeby obraz Legii Cudzoziemskiej był pełniejszy, należy dodać, że są to rzeczy, o których rzadko się mówi nie tylko ze względu na ich „nietypowy” charakter a także, dlatego że nie jest to nagminne zjawisko. W każdym bądź razie, już na początku XIX wieku, dowództwo zapoczątkowało walkę z niepisanym „regulaminem” czasami stosowanym przy uświadamianiu „opornych” legionistów. Jeszcze długo będzie istnieć oficjalna wersja regulaminu i jej ciemna strona, często bardziej praktyczna a z pewnością bardziej skuteczna.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowany na Wirtualnej Polsce

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Przeczytaj także:

Tajemnicza śmierć legionisty z 2REP

Hierarchia i dyscyplina w Legii Cudzoziemskiej

środa, 15 października 2008

Zdelegalizować PiS i dokonać impeachmentu

Wielokrotnie podnosiły się głosy o przeprowadzenie impeachmentu i pozbawienie Lecha Kaczyńskiego funkcji prezydenta. Znane osoby w kraju, między innymi marszałek Niesiołowski, poseł Palikot czy Lech Wałęsa publicznie wypowiadali się o ewentualności dokonania procedury impeachmentu. Wnioski takie mogą wywoływać uśmiech na twarzach opozycyjnych polityków z PiS, jednakże mają swoje realne uzasadnienie.

Trudno czasami nie zgodzić się z kontrowersyjnymi opiniami cytowanych polityków. Analizując na spokojnie sytuację polityczną w Polsce, bez trudności możemy dojść do wniosków, że prezydent Lech Kaczyński i jego brat Jarosław, szef PiS, mogliby swoim działaniem wpłynąć na pogorszenie sytuacji Polski na forum międzynarodowym, przekładając interes własny i partyjny nad polską rację stanu. Zasłaniając się szeroko pojętym patriotyzmem, który tylko oni sami widzą i ich partyjni poplecznicy, bracia Kaczyńscy torpedują wszystkie działania demokratycznie wybranego rządu. Nie wolno przejść nad tym do porządku dziennego, gdy takie zachowania mają znamiona politycznego sabotażu i samowoli, prowadząc własną politykę skierowaną przeciwko milionom Polaków.

Lech Kaczyński, jak Don Kichot z la Manchy wybrał się na wojnę do Gruzji wymachując szabelką i grożąc Moskalom. Byłaby to zabawna historia, gdyby nie to, że w przeciwieństwie do tej z powieści Cervantesa, jest ona prawdziwa. Wyprawa do Tbilisi nosiła znamiona prywatnej wojny prezydenta. Na szczęście dla naszego kraju nikt, a tym bardziej Moskwa, nie traktuje go poważnie.

Długo można by pisać i wymieniać kolejne przykłady awanturniczego charakteru polityki uprawianej przez pałac prezydencki, jednakże procedura odsunięcia od władzy przez impeachment nie jest przewidziana przez Konstytucję RP. Z pewnością tak jest lepiej dla prezydenta i może nadal spać spokojnie, ponieważ Trybunał Stanu, który miałby odpowiednią kompetencję żeby wszcząć podobną do impeachmentu procedurę pozostanie „śpiącym” tworem naszej kulejącej demokracji.

Z pewnością Lech Kaczyński nie byłby aż tak złym prezydentem, gdyby nie jego brat Jarosław, mający wpływ na prowadzoną przez niego „politykę”. Niedaleko nam do wniosku, że PiS działa na szkodę państwa, a co za tym idzie – powinna być zdelegalizowana i uznana za wrogi element. Mimo pewnych skrótów myślowych użytych w tym artykule, zarzuty wypowiadane przez niektórych polityków są spójne i logiczne. Jeżeli chodzi o PiS to nie trzeba go delegalizować, ponieważ sami politycy kierujący tą partią dokonali jej politycznej marginalizacji. Nie powinno również dojść do impeachmentu, wybory prezydenckie zrobią to w demokratyczny sposób… Vox populi, vox Dei.

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowany na Wirtualnej Polsce

piątek, 10 października 2008

Okienko transferowe

Wbrew tytułowi nie będzie o zarabiających krocie miernych piłkarzach a o naszych rodzimych politykach. Warto jednak zastanowić się czy polityków można przyrównać do sportowców a w szczególności do piłkarzy. Dotychczas tylko ci drudzy kojarzyli nam się z transferami często negocjowanymi w zacisznych hotelach i restauracjach, oczywiście w tajemnicy, milionowych kontraktach i skandalicznie wysokich zarobkach. Nawet gdybyśmy chcieli przyrównać te dwie profesje to moglibyśmy jednak wyrządzić moralną krzywdę tej pierwszej.

Zjawisko to jest znane od lat, bardziej lub mniej rozpowszechnione, ale ogólnie wiadomo, na czym ono polega. Otóż wraz z pojawieniem się stacji telewizyjnych, które relacjonują każde wydarzenie w kraju i nie tylko, przez całą dobę, znacznie skomplikowało życie rodzimych polityków. Całe szczęście każde ich potknięcie jest skrzętnie wyłapywane i przekazywane opinii publicznej. Tak już widzieliśmy polityczne przekupstwo w wykonaniu Mojzeszowicza i pani, której nazwisko zaczynało się na literkę B i z pewnością nie zasługuje na to, żeby wspominać jej osobę. Obiecywanie profitów i apanaży finansowanych szastając publicznymi pieniężni, jedni nazwą przekupstwem inni zaś grą, mającą na celu przeciągnięcie zawodnika-polityka do swojego obozu.

Można również mówić o transferze, jako że skojarzenia z piłkarzami są naprawdę bardzo silne. Różnica jest jednak olbrzymia, gdyż chodzi o „wybrańców narodu”, którzy za publiczne pieniądze urządzają sobie karygodne „szopki”. Mądry Polak po szkodzie, a wybory niestety są, co cztery lata. Każdy podatnik zadaje sobie pytanie, dlaczego musimy mieć takich a nie innych polityków. Nie chodzi nawet o fakt, z której półki oni pochodzą. W końcowym rozrachunku chodzi zawsze o interes partii przez nich reprezentowany i przede wszystkim ich interes własny a nie państwa i narodu. Miało być o transferach a wątek skierował się na marginesowe sytuacje rozgrywane w zacisznych sejmowych pokojach. Prawdziwe, polityczne transfery możemy zaobserwować w okresie przedwyborczym. Wówczas jak szczury z okrętu, tak i politycy opuszczają swoje formacje, które mają nikłe szanse na ponowne dostanie się w ławy sejmowe a co za tym idzie na duże, niezasłużone zarobki (w odczuci zwykłych ludzi) i niezrozumiałe dla większości przywileje w naturze i w ryczałtach pieniężnych chociażby za służbowy samochód, którego się nie posiada.

W całej tej grupce osób umykają nam z reguły osoby zasiadające w Parlamencie Europejskim. Niemniej jednak warto przyjrzeć się z bliska pewnym indywiduom, którzy reprezentują nas w gremium europejskim. Niedawno euro-deputowany Ryszard Czarnecki znalazł się na pierwszych stronach gazet i serwisów internetowych. Otóż pan Czarnecki został nazwany transferem roku! Na prawdę można było się wszystkiego spodziewać po mediach, ale nie takiego określenia. Pan Czarnecki swoją działalność polityczną miał okazję prowadzić w różnych partiach politycznych wielokrotnie zmieniając „barwy” i poglądy. Jaki z niego transfer roku?!

Ależ sensacja! Od miesięcy wiadomo było, że Czarnecki szykuje sobie ciepłe miejsce pod pieczą Kaczyńskich. Jego zalotne komentarze wobec PIS a zarazem bardzo agresywne w stosunku do PO miały mu dać bilet wstępu do tej partii. Oczywiście został przyjęty z otwartymi rękoma w trudnym okresie, gdy exodus potęguje się raczej w przeciwną stronę. Wcześniej z takiej okazji skorzystała Pani Nelly Rokita stając się sztandarową orędowniczką idei braci Kaczyńskich, szybko mszcząc się na kolegach z PO, którzy tak źle potraktowali jej męża. Kto będzie następnym przygarniętym przez PIS? Łatwiej z pewnością wytypować, kto odejdzie z tej partii, niż kto do niej dojdzie. Choć i tych drugich kilku się znajdzie, gdy walka o stołki nabierze tempa. Jeszcze jeden deputowany z Parlamentu Europejskiego próbuje się odnaleźć w zawikłanej rzeczywistości, krytykując ostro byłych kolegów z Platformy obywatelskiej a prezydenta Kaczyńskiego wychwalając za każde nawet niemądre zachowanie. Paweł Piskorski, wyrzucony z PO za niejasne interesy z pewnością dostanie swoją szansę w „Kaczej” jak niektóry ją zwą, partii.

Trudno mówić o transferach roku a raczej o pozyskiwaniu miernych „graczy”, zabłąkanych na polskiej scenie politycznej. Nie ważne, jaką wartość prezentują tylko ile jest w nich jadu i zaciętości wobec przeciwników. Tak jak w sporcie, najważniejsza jest kasa i sława!

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na wiadomości24

Dokąd zmierzasz, Francjo?

Dzisiejsza Francja ma wiele twarzy. Wszyscy znamy te lśniące, pokazywane przez telewizje ze snobistycznego Cannes czy spod oświetlonej przez reflektory wieży Eiffla. I nie sposób nie zauważyć wszechobecnego bogactwa. Francji nie trzeba reklamować. Doskonale wiemy, że kuchnia francuska zalicza się do najlepszych na świecie, a regionalne produkty jak szampan czy wino z Bordeaux nie mają sobie równych. Trudno wymienić wszystkie zalety tego kraju.

Niestety, nie wszystko jest złotem, co się świeci, tak również jest z dzisiejszą Francją. Oprócz oficjalnego, medialnego wyglądu, państwo francuskie boryka się z wieloma trudnościami. Galopujące bezrobocie, niekontrolowana emigracja, kryzys instytucji państwowych oraz niestabilna sytuacja finansowa spędzają sen z oczu miejscowym politykom. Społeczeństwo boryka się z wieloma problemami, nie mającymi wiele wspólnego z piękną, turystyczną Francją. Niegdysiejszy podział na miasto i wieś już nie istnieje. Aktualnie podziały uwidaczniają się głównie na płaszczyźnie ekonomicznej i pochodzeniowej. Francja jest państwem kontrastowym w każdym tego słowa znaczeniu. Bogaci i biedni, katolicy i muzułmanie, biali i kolorowi, wykształceni i analfabeci oraz prawicowcy i lewicowcy kształtują nowoczesną republikę, należącą strukturalnie do Unii Europejskiej. Ta mieszanina powoduje, że narastają konflikty społeczne i narodowościowe. Już dziś oficjalnie mówi się o ponad 6 milionach emigrantów z Afryki Północnej, wyznających Islam. Są to jednak tylko oficjalne dane, nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością. W większości szkół podstawowych odsetek dzieci emigrantów sięga 50 procent, a wielekroć i więcej.

Francja jako państwo laickie znajduje się na rozdrożu. Katolicy stają się zdecydowaną mniejszością, reprezentowaną głównie przez starą burżuazję bądź przez osoby starsze spoza ośrodków miejskich. Islam rozszerza swoje wpływy poprzez oddziaływanie na młodzież pochodzenia arabskiego, będącą w konflikcie z władzą. Dziś we Francji bycie katolikiem jest niepopularne, a wręcz wstydliwe. Inaczej ma się z muzułmanami, którzy na każdym kroku demonstrują swą jedność i walczą o islamizację społeczeństwa, ograniczając się na razie do własnego środowiska. Walka o noszenie islamskich chust w miejscach publicznych była tylko etapem w bitwie o prawa dla muzułmanów.

Niedawna wizyta papieża Benedykta XVI odbiła się szerokim echem w światowych i miejscowych mediach. Oficjalnie ogłoszono, że zakończyła się sukcesem, a sam Benedykt XVI stwierdził, iż obawiał się gorszego, bardziej nieprzyjaznego przyjęcia. Jednakże opinia publiczna nie była tak jednoznaczna i podniosły się głosy sprzeciwu, z pytaniami, dlaczego wizycie tej nadano tak wysoką rangę polityczną. Sukcesem nie można również nazwać frekwencji, która jej towarzyszyła, 250 tysięcy wiernych podczas mszy w Paryżu oraz zaledwie 150 tysięcy w Lourdes świadczą o rozbracie między kościołem katolickim a społeczeństwem francuskim. Francuski kościół katolicki znajduje się w głębokim kryzysie, z którym nie będzie chyba sobie łatwo poradzić.

Jednakże to nie na sferze duchowej koncentrują się zainteresowania obywateli francuskich. Większym problemem jest galopujące bezrobocie oraz niejasna sytuacja ekonomiczna kraju. Państwo jest u progu bankructwa, a Francuzi biednieją. Podział na biednych i bogatych w ostatnich latach znacznie się pogłębił. Aktualnie można zaobserwować masowy exodus zasobnego społeczeństwa na południe kraju, gdzie gromadzą się i rezydują wielkie fortuny biznesu. Wyraźnie zarysowuje się podział północ-południe z wyłączeniem dużych ośrodków miejskich jak Paryż, Strasburg czy Lille. Francja staje się państwem kontrastów, potęgujących różnice kosmopolitycznego społeczeństwa. Staje się państwem pytań. Jak na to zwraca uwagę tytuł mojego artykułu...

Autor: Jacek Wist

Artykuł opublikowano na portalu www.studioopinii.pl

czwartek, 2 października 2008

Bracia K. agentami amerykańskiego wywiadu*



Taką sensacyjną informację przedstawił światu, nieznany amerykański historyk Mike Brown. Otóż Brown pracując nad powiązaniami amerykańskiego wywiadu z ich europejskimi odpowiednikami dotarł do tajnej notatki amerykańskiego szpiega, który przez ponad 30 lat osobiście „prowadził” braci K., będących (według źródła) tajnymi współpracownikami obcego wywiadu.

Informacja okazała się na tyle sensacyjna, co na razie niepotwierdzona. Bardzo poważny nowojorski dziennik, dla którego pracuje Brown, dysponuje niezbitymi dowodami, działalności agenturalnej obu braci. Bezzwłocznie polska strona rządowa zwróciła się do amerykańskich władz o udostępnienie materiałów wywiadowczych w celu ich przebadania. Anonimowy przedstawiciel CIA potwierdził, że istnieją pewne kompromitujące dokumenty, które jeszcze należy dokładnie sprawdzić. Wiadomo, że wszystkie działania prowadzone przez braci były skierowane przeciwko polskiej i europejskiej racji stanu. Wszystkie podejmowane przez nich decyzje w sprawach interesujących Stany Zjednoczone były sterowane przez centralę w Langley.

Polskie władze zachowują dyskrecję wyjaśniając, że jeszcze nikt nie przesądza o winie i zdradzie obu polityków. BBN już się zajął sprawdzaniem wiarygodności uzyskanych informacji. Prezes IPN znany, jako polityczny poplecznik obydwu braci publicznie oświadczył, że w archiwach Instytutu znajdują się materiały potwierdzające współpracę braci z byłymi służbami PRL. Według jego słów, dowody te były systematycznie niszczone, jednakże nie zdołano zapobiec niekontrolowanym przeciekom. On sam zaś był poddawany bezustannej presji politycznej z obozu braci K. i w związku z zaistniałą sytuacją podaje się do dymisji. Na koniec konferencji powiedział: „Wcale mnie nie dziwi, że są obcymi agentami”.

Wypowiedź ta wywołała lawinę komentarzy polskich polityków dotychczas uznawanych za najbliższych współpracowników braci K. a teraz odżegnujących się od swoich przyjaciół. Paradoksalnie, ich byli przeciwnicy polityczni stanęli w obronie obu braci, twierdząc, że nie należy wysnuwać pochopnych wniosków na podstawie zwykłych notatek agentów.

*Informacja ta gdyby była prawdziwa, mogłaby się ukazać w przyszłości w jakiejś gazecie.

środa, 1 października 2008

Proste odpowiedzi dla eurosceptyków!

Unia Europejska była naszym sąsiadem, prawie na wyciągnięcie ręki. Dzieliła nas niewielka granica, na mapie cienka linia, w rzeczywistości Odra, a tak naprawdę ogromna przestrzeń. Zachód Europy przyciągał nas tak, jak amerykańskie El Dorado. Z zazdrością patrzeliśmy na to, co się działo po drugiej stronie rzeki. Te czasy nie są aż tak odległe, nie ma mowy o PRL-u, ale o Polsce sprzed kilu lat. Dziś jesteśmy pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Jest to wynikiem zdrowej polityki integracji w struktury zjednoczonej Europy. Niestety niektórzy eurosceptycy, nakręcani populistycznymi hasłami niektórych polskich polityków, są jej przeciwni. Z reguły wynika to z braku zrozumienia tematu i powielania błędnych opinii.

Unia Europejska finansuje inwestycje w Polsce
Korzyści finansowe otrzymywane z Unii Europejskiej pochodzą ze wspólnych składek państw członkowskich oraz z integralnych struktur europejskich jak Traktat z Schengen czy wspólnota gospodarcza. Są to programy UE działające we współpracy z państwami niewchodzącymi do niej. Fundusze na rozwój gospodarczy są pieniędzmi europejskimi rozdzielanymi na takiej zasadzie, że bogatsze kraje wspierają te biedniejsze, wchodzące w skład UE. Polska w pełni korzysta z tych pieniędzy uzyskując znacznie więcej niż wpłaca. Oczywiście wykorzystywanie środków unijnych jest w gestii rządów poszczególnych krajów. UE nie jest w żadnym wypadku odpowiedzialna za złe inwestycje i za niewykorzystanie funduszów przeznaczonych na dane cele.

Prawo unijne
Trudno sobie wyobrazić, gdyby struktura taka jak UE funkcjonowała bez jednolitego, obowiązującego wszystkich członków prawa. Nie mieszając niskich pobudek jątrzenia z rzeczywistością, wiadomo, że Unia jest gotowa na każdy typ negocjacji biorąc pod uwagę specyfikę danego kraju. Trudno, żeby Słowacja czy Węgry były zainteresowane ograniczeniami w rybołówstwie nie mając dostępu do morza. UE jest otwarta na negocjacje w sprawach interesujących poszczególne kraje chociażby jak w przypadku stoczni polskich. Dofinansowując stocznie UE starała się utrzymać ważny dla Polaków symbol walki z „komunizmem”. Trudno wymagać od Europy, żeby jeszcze raz wyrzucała w błoto wspólne pieniądze – teraz należy się z nich rozliczyć. Odpowiedzialni za taką sytuację będą musieli się wytłumaczyć ze złego gospodarowania finansami. Takie sprawy jak zwiększenie limitu dopuszczalnego poziomu hałasu w miejscach pracy, czy wszelkiego rodzaju homologacje sprzętu dotyczą wszystkich członków wspólnoty. Argumenty, że musimy się przystosować do wyśrubowanych norm, są śmieszne. Według tej logiki to najlepiej by było, gdyby Polska była śmietnikiem Europy! Trochę więcej powagi przy omawianiu poważnych spraw. Prawo jest równe dla wszystkich i jest rzeczą normalną, że do czegoś nas zobowiązuje.

Strachy na Lachy
Unia Europejska daje powody jej przeciwnikom na bezpardonowe atakowanie ze wszystkich stron. Bardzo rzadko znajdują odwagę na znalezienie pozytywnych aspektów członkostwa w UE. Strach ma wielkie oczy. Przed przystąpieniem Polski do UE straszono, że będzie to koniec polskiego rolnictwa! Niech ci eurosceptycy dzisiaj wypowiedzą się na ten temat. Rolnicy i rolnictwo mają się bardzo dobrze. Jest to przodujący sektor gospodarczy i to właśnie dzięki unijnym pieniądzom! Ci sami przeciwnicy i przeważnie w jednej osobie politycy, chętnie korzystają z europejskich apanaży w imię zasady, że: „pieniądze nie mają zapachu”.
Gdy argumentów zabrakło, przerzucono front na wspólną walutę. Dziś straszy się ludzi, że wprowadzenie euro uderzy w najbiedniejszych, więc głównie w emerytów i rencistów. Trudno się nie zgodzić z demagogiczną zagrywką. Oczywiście w krajach UE przy przejściu na euro zanotowano wzrost cen, wiążąc je z nową walutą. Jak jednak odnieść się do Polski, gdzie aktualnie ceny przewyższają te europejskie? Czy to też wina euro? Może właśnie nieuczciwi będą musieli skorygować swoje ceny, gdy będzie obowiązywała wspólna waluta i bez trudu będzie można porównać ceny z innymi krajami? Ten monetowy felieton będzie jeszcze wielokrotnie przerabiany, bo to chyba ostatnia deska ratunku eurosceptyków.

Nie wszystko zostało zrobione
Pozostaje wiele spraw do uregulowania, chociażby wspólna polityka zagraniczna czy obronność. Na razie NATO, w którym znajdują się wszystkie państwa europejskie, ponosi odpowiedzialność za sprawy wojskowe. UE może pokusić się o stworzenie własnych struktur, chociaż jest to drugorzędna sprawa. Najważniejszym problemem jest rozwiązanie sprawy konstytucji czy traktatu, umożliwiającego wyeliminowanie działań tzw. hamulcowych, do których niestety zaliczana jest Polska, dzięki zachowaniom rodzimych polityków. Przyjęcie takiego rozwiązania pozwoli unormować wspólną politykę zagraniczną. Pierwsze kroki zostały wykonane w tym kierunku w czasie kryzysu w Gruzji. Wbrew buńczucznym wypowiedziom, że prezydent Polski dokonał cudu, to właśnie wspólna europejska polityka pod wodzą prezydenta Sarkozy'ego spowodowała, że Rosja została zmuszona do odwrotu. Rosja nie będzie się liczyć z państwem, na czele którego stoi człowiek słynący z rusofobii. Tylko UE może pokusić się o uzyskanie odpowiedniego kompromisu w trudnych sytuacjach. Dla przypomnienia: Francja aktualnie przewodzi UE, a jej prezydent sprawuje najwyższą funkcję w jej strukturach.

Wiarygodność
Rolą publicystów, nawet amatorów, jest przedstawianie faktów, a nie żerowanie na lęku przed niewiadomym. Niestety publikując te same artykuły na różnych portalach, napisane wiele miesięcy wcześniej, traci się wiarygodność, jaka powinna cechować obserwatorów sceny politycznej. Będąc mieszkańcem Unii Europejskiej zdam się na własną intuicję i z zainteresowaniem, ale bez lęku będę śledził rozwój sytuacji. Jak na razie wiem, że żyje nam się lepiej i z pewnością nie będzie gorzej. Optymizm oparty jest na faktach. Młodzi ludzie chcą wspólnej Europy, chcą żyć jak ich koledzy z Niemiec, Francji czy Hiszpanii. W nich też jest przyszłość i oni poradzą sobie ze „skostniałymi” polskimi politykami.

Artykuł opublikowany na Wirtualnej Polsce