poniedziałek, 29 września 2008

O królu Lechu Prawym. Bajka dla dorosłych

W odległym kraju, hen za lasami i za wieloma górami panował nam miłościwy król Lech II również „Prawym” zwany. Władcą był surowym dla swoich przeciwników, a sympatycznym i dobrotliwym dla swoich zwolenników. Znany był z tego, że miał brata podobnego do niego jak dwie krople wody, Jarosław mu było, za przydomek miał „Sprawiedliwy”. Uczony był to mąż stanu, wieloma tytułami się legitymujący. Lech, jak to na króla przystało za żonę zaś miał królową Marysię.

Złośliwi twierdzili, z niektórymi kapłanami na czele, że królowa czarownicą była. Pogłoska jednak ucichła, gdy ów ojciec Tadeusz, wymawiający takie oszczerstwa, przeprosił za krzywdzące słowa. Korzystając z okazji licznych pielgrzymek w stolicy, zapukał do komnaty na królewskim zamku, pytając: Lech? – Nie, Jarosław – odpowiedział mu lękliwy głos zza drzwi. – Ach, to przepraszam! – odrzekł kapłan i pospiesznie się oddalił. Wszyscy w królestwie odetchnęli z ulgą, gdyż miłościwie panujący Lech II przyjął przeprosiny kapłana i o całej sprawie zapomniał, jakby jej nigdy nie było.

Ciemny lud nie był zadowolony z własnego króla. Winna temu była zawikłana historia królestwa. Lech II „Prawy” odziedziczył kraj w opłakanym stanie. Jego poprzednik Aleksander „Leniwy” pozostawił mu królestwo znajdujące się nad przepaścią. Przekupstwa i korupcja urzędników królewskich, brak zajęcia dla ludu spowodowały, że Lech II musiał zreformować cały system, który się uprzednio nie sprawdził. Zadanie miał trudne, ponieważ jego poprzednik, który w między czasie zachorował na straszną chorobę tropikalną przywiezioną bodajże z podróży do Kitajców, robił wszystko, żeby było źle. Otóż Aleksander nie był winny temu wszystkiemu. On sam odziedziczył królestwo po założycielu państwa owego, Lecha Bolesława I zwanego przez pospólstwo „Bolkiem” a przez siebie samego „Wielkim”. Lech I, miłościwie panujący przez całe pięć lat doprowadził do anarchii, gdzie szpiedzy i agenci z lat bezkrólewia panowali nad wszystkimi instytucjami w królestwie. On sam ponoć znany był z nadprzyrodzonych zdolności. Znajomi też o nim mówili Lechu „Elektryk” to z pewnością miało coś wspólnego z jego umiejętnościami. Nie dziw, że został pierwszym królem tego wspaniałego kraju. Trudne to były czasy. Lech I przeszedł jednak do historii, jako mąż stanu, wielokrotny profesor i laureat prestiżowej nagrody dla wybitnych osobistości tego świata. Lech był Wielki i taki miał już pozostać!

Jego imiennik, nikomu bliżej nieznany Lech II miał trudne zadanie do wykonania. Gdy został wybrany i koronę na głowę założył, nie chciał, żeby jego brat zarządzał krajem, bo obiecał ciemnemu ludowi, że Jarosław nie będzie piastował urzędu książęcego, gdy on będzie władcą. Wybór padł na śmieszka z prowincji zwanego Kazikiem. Któż mógł jednak przewidzieć, że ten Kazik uzyska poparcie ciemnego ludu i zagrozi władzy absolutnej Lecha II i przyćmi brata Jarosława? Wyjścia nie było, należało pozbyć się Kazia, a żeby nie było problemu wysłać go za morza hen, żeby uczył się języków obcych. Tak też się stało. O obietnicach zapomniano i księciem u boku króla mianowano Jarosława „Sprawiedliwego”. Zarządzać miał on królestwem brata rodzonego. Ich marzenia się realizowały, niegdyś, jako mali chłopcy chcieli księżyc ukraść a teraz najjaśniejszymi osobami w królestwie się stali.

Jarosław „Sprawiedliwy” dobrał sobie kolaborantów. Odrzucając kompetentne osoby, bo związane z niechlubnymi władcami, utworzył dwór z najlepszych specjalistów. Tak, żeby lud oświecić, powierzył tę rolę Romanowi zwanego „Koniem”, zapewne dla jego siły, Jędrzejowi znanemu rozbójnikowi, co na transporty zboża napadał, powierzył pieczę nad uprawą ziemi królewskiej. Zbyszek z Krakowa, zwany „Zerem”, zaś otrzymał pieczę nad jedyną, słuszną sprawiedliwością obowiązującą w królestwie braci. Ludwikowi „Pięknemu” na ochłap dano buławę marszałkowską, a innemu hrabiemu, Edgarowi z rodu Kmiciców pieczę nad Włoszczową, będącą głównym ośrodkiem kultury, gdzie specjalnie zbudowano miejsce, żeby liczne powozy mogły się zatrzymywać. Rozdano wiele stanowisk prawdopodobnie im kandydat był posłuszniejszy tym większe szanse miał na lukratywne miejsce i wysoką gażę. W ten sposób, Jacek z Gdańska, stał się nadwornym giermkiem, Antoni zaś, otrzymał zadanie zniszczenia wszelkich struktur policyjnych związanych z niechlubnymi czasami, gdy królestwem zarządzał Bolek i Aleksander. Rozpoczęły się rządy braci, okradano ciemny lud, okłamywano ludzi bardziej oświeconych i zmieniano historię na potrzeby panujących. Wówczas to okazało się, że uwielbiany poza granicami królestwa, Lech I „Wielki” był tylko wielkim uzurpatorem, a nie osobą godną szacunku. Zalecono nazywać go „Bolkiem” nie od imienia, ale od tajnego kryptonimu, pod którym działał na szkodę państwa.

Oszukany lud przyzwyczaił się do takiego stylu kierowania królestwem, bo cóż innego można było zrobić? Do czasu, gdy znikąd, a wedle pieśni śpiewanej przez trubadurów - z bagien, pojawił się Donald. Biedny był z niego chłopina, pochodził z nizin społecznych, nie tak jak król i książę opływający od najmłodszych lat w luksusy. Donald ów rozpoczął heroiczny bój o władzę, wspomagany przez najbliższych swoich i pospólstwo. Celem jego było obalenie braci i doprowadzenie do poprawy sytuacji w ukochanym kraju. Gdy Donald z bagien wziął się do roboty, król i książę dostrzegli problemy z tym wiążące. Nagle młodzi poddani swoim tylko znanym sposobem przekazywali informacje systemem zwanym „gadoj-gadoj” i nakłaniali do poparcia człowieka ludu. Donald prosił i błagał, cudów naobiecywał aż w końcu wygrał, jego miejsce u boku króla było!

Jarosław ustąpił z bólem, a Lech II ze złą miną, musiał przyjąć na wakujące stanowisko odpychającego stwora z bagien, Donalda. W państwie zapanowała euforia, wszyscy wyczekiwali na obiecane wcześniej cuda. Różni ludzie mu w tym pomagali i Radek z Pomorza, Stefan badacz robaków, błazen Piotr z ziemi lubelskiej, co podobno pali żywcem koty i wiele innych nikomu nieznanych, wiernych i prostych chłopów. Król miłościwy pieklił się i złościł, języka w gębie zapominając, co rusz, robił wszystko, żeby dziadowi przeszkodzić.
Lud ciemny wspierany przez trubadurów bezgranicznie zawierzył Donaldowi, który pierwszego cudu dokonał. On prosty chłop, wszystkich hrabiów z dworu Jarosława ośmieszył, pokazując jak królestwem należy zarządzać. Nikt więcej cudów nie oczekuje czekając aż król abdykuje. Gdy miejsce zrobi się wolne, kochany Donek, a może Radek na nim zasiądzie!

Cdn.

czwartek, 25 września 2008

Hierarchia i dyscyplina w Legii Cudzoziemskiej





Nie sposób policzyć ile książek zostało napisanych na temat Legii Cudzoziemskiej. W każdej w nich opisuje się fakty i legendy z życia legionisty, historię, szkolenie oraz wymogi rekrutacyjne. Prawie wszystkie posiadają jednak jeden podstawowy mankament, większość z nich została napisanych przez byłych oficerów, służących w tej formacji, bądź przez osoby niemające z nią nic wspólnego.

Nie oznacza to jednak, że nie można pisać o Legii Cudzoziemskiej nie będąc legionistą, byłoby to błędne założenie. Prawdą natomiast jest, że obraz Legii Cudzoziemskiej jaki zna przeciętny czytelnik to ten przekazywany przez oficerów oraz wszelkiego rodzaju media, które narzucają swoją wizję rzeczywistości. Oficerowie piszący o Legii Cudzoziemskiej pomniejszają umiejętności swoich podwładnych sobie przypisując wszelkie zasługi. Innym jeszcze problemem są publikacje legionistów szukających taniej sensacji, wypisujących bzdury na jej temat i kreujących się na bohaterów w stylu Rambo. W ten sposób w społeczeństwie powstał negatywny wizerunek Legii Cudzoziemskiej. Legionista dla większości to pospolity przestępca, wyzbyty wszelkich ludzkich uczuć, który zabija dla przyjemności.

Zajmijmy się jednak innym tematem, który bardzo rzadko jest podejmowany przez piszących o Legii, hierarchia i dyscyplina. Wiadomo, że każda armia na świecie opiera się na tych dwóch podstawowych elementach. Nie wszystkie jednak w równym stopniu. Legia Cudzoziemska należy tutaj do ścisłej czołówki, gdzie przestrzeganie zasad żelaznej dyscypliny i hierarchii wojskowej jest podstawą jej egzystencji. Żeby lepiej zrozumieć skomplikowane mechanizmy funkcjonowania tej formacji należy poświęcić więcej czasu na zapoznanie się z ludźmi, którzy w niej służą.

Legia Cudzoziemska zawsze przyciągała różne charaktery. W jej szeregach służyli przedstawiciele arystokracji jak i osoby z nizin społecznych. Najwięcej wiadomo na temat szeregowych legionistów. Bez przerwy pisze się o ich pochodzeniu, osobistych przeżyciach, dla których trafili w szeregi Legii, o ich przynależności etnicznej bądź religijnej. To właśnie na ich temat, byli oficerowie piszą przewlekłe, filozoficzne wywody. Każdy z nich ma swoją teorię na temat swoich podwładnych, jednakże w jednym miejscu są wszyscy zgodni, że dla legionisty dostanie się do Legii było ostateczną szansą życiową, jak los wygrany na loterii. Być może było to prawdą w czasach, gdy w jej szeregi przyjmowano wszelkiego rodzaju wyrzutków społeczeństwa. Nie można jednak zapomnieć, że zarówno sytuacja jak i czasy się zmieniły. Legia Cudzoziemska nie jest już dla legionisty ostatnią deską ratunku! Jest jedną z możliwości!

Oficerowie nie rozumieją legionistów, nie zauważają bądź nie chcą zauważyć zachodzących w społeczeństwie zmian, w swoim zaślepieniu utwierdzając siebie, całe otoczenie oraz co najgorsze samych legionistów. Typowe, ciągle powtarzane powiedzenie: „jesteś tu po to żeby służyć Legii, sam się tu zgłosiłeś, nikt ciebie na siłę nie wciągał” jest oczywiście prawdziwe, ale to samo można powiedzieć o oficerach, którzy również mają swój obowiązek do spełnienia, o czym często zapominają! Patrząc na to od środka można zauważyć, że oficerowie nie służą wspólnemu dobru, ale w chorobliwym pędzie za błyskotliwą karierą wykorzystują służbę do własnych prywatnych celów!

Armia jest tworzona przez oficerów dla oficerów, wszyscy inni służą im tylko w osiągnięciu jak największych apanaży. Pomiędzy oficerami a podoficerami i legionistami istnieje olbrzymia różnica w podejściu do służby. Byłoby błędem mówienie o tym, że wszyscy oficerowie postępują w ten sposób. Niestety taka jest większość kadry oficerskiej, choć i tu nie do końca jest to wyłącznie ich winą. Wszyscy nowoprzybyli do Legii Cudzoziemskiej oficerowie przechodzą obowiązkowe szkolenie, podczas którego otrzymują odpowiednie wskazówki jak traktować podoficerów i legionistów. Narzuca im się dystans i wyniosłość, cechy które są im wpajane od najmłodszych lat w szkołach wojskowych, które formują elitę armii francuskiej. O ile można zgodzić się, że takie szkolenia są potrzebne to za karygodne trzeba uznać to, co jest w tym czasie przekazywane. Podczas krótkiego szkolenia, młody oficer uczy się, że nie wolno wierzyć podoficerom i legionistom! Sami odpowiedzmy sobie, w jaki sposób koresponduje to z historyczną dewizą wypisaną złotymi literami na wszystkich sztandarach Legii Cudzoziemskiej: Honor i wierność!

Szkolenia te objęte są ścisłą tajemnicą, informacje o ich treści nie mają prawa wydostać się poza oficerski krąg! Oczywiście i całe szczęście, są też tacy oficerowie, którzy szybko przekonują się, że wszystkie te bzdury opowiadane na temat legionistów są dla nich krzywdzące i nie zgadzają się na takie ich traktowanie. Niestety bardzo często nie robią długiej kariery w Legii i przechodzą do regimentów armii regularnej.

Przejdźmy teraz do podoficerów służących w Legii Cudzoziemskiej. Z całą pewnością jest to korpus posiadający największy zasób kompetencji. Podoficerowie są niekwestionowanymi mistrzami sztuki wojennej. Wybrani z pośród najlepszych legionistów przechodzą przez wszystkie etapy kariery podoficerskiej stale udoskonalając swój kunszt. Zdobyte na misjach doświadczenie sprawia, że podoficerowie mają przewagę nad oficerami. Z pewnością jest to też przyczyną niechęci tych drugich do bardziej doświadczonych partnerów.

Każdy, kto był w Legii spotkał się z przypadkiem, że tylko dzięki umiejętnościom podoficera, dowódca w stopniu oficerskim nie zbłaźnił się podejmując idiotyczną decyzję. W czasie pokoju nie jest to zbyt ważne, sytuacja się komplikuje podczas operacji, gdzie w grę wchodzi życie ludzkie. Dla dobra sprawy w jak najbardziej dyskretny sposób, podoficer najczęściej odsuwa niekompetentnego przełożonego i przejmuje inicjatywę w swoje ręce.

Wróćmy do najbardziej interesującej grupy, jaką stanowią szeregowi legioniści. Jest to najważniejsza grupa, bez której nie byłoby mowy o Legii Cudzoziemskiej! Kim jest typowy legionista? Nie sposób jest odpowiedzieć na to pytanie. Każdy legionista jest inny i każdy ma swoją własną historię. W dzisiejszych czasach stara anegdota pozostaje jak najbardziej aktualna:

Pułkownik Legii przeprowadza inspekcję oddziału, zatrzymuje się przy pewnym starszym legioniście i zadaje pytanie:

– Kim byłeś zanim przyszedłeś do Legii?
Legionista bez zmieszania odpowiada:
– Generałem Panie pułkowniku!

W dzisiejszej Legii nietrudno jest spotkać inżynierów, architektów, lekarzy, księży a nawet byłych oficerów! Często jest tak, że legionista jest znacznie lepiej wykształcony i bardziej inteligentny niż ten, który nim dowodzi. Można by bardzo długo wymieniać cechy, jakie charakteryzują legionistów. Wśród nich znajdzie się z pewnością: żelazna dyscyplina, posłuszeństwo, wierność, ślepe poświęcenie oraz odwaga. Legioniści nie chcą żadnych fałszywych przywilejów, chcą po prostu wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafią i nikt nie musi im przypominać faktu, że mają zobowiązania wobec swojej nowej ojczyzny.

Legionista nie lubi swoich oficerów za ich arogancję, niekompetencję i wywyższanie się. Szanuje ich stopnie, bo jest zawodowym żołnierzem i akceptuje hierarchię wojskową. Mimo wyraźnie istniejących różnic potrafi współdziałać ze wszystkimi bez zadawania sobie zbędnych pytań. Siłą Legii jest to, że podoficerowie i legioniści znają się na tym co robią i są w tym bardzo dobrzy. Najwyższy czas zmienić zdanie opinii publicznej o legionistach. Trzeba pamiętać, że dzisiejsza Legia wchodzi w skład armii francuskiej i wraz z nią walczy na wszystkich frontach w imię interesów międzynarodowych. Legioniści to nie banda najemników, lecz dobrze wyszkoleni żołnierze.

Artykuł opublikowano na Wirtualnej Polsce

wtorek, 23 września 2008

Polki są piękne a faceci nadal piją

Czegoś nie potrafię zrozumieć. Któż nie słyszał powiedzenia, że „wszystkie kobiety są piękne tylko czasami alkoholu brak”? Wiem, to takie szowinistyczne, typowo męskie, więc prostackie.
Zgadzam się z wami drogie Panie, faceci to chamy, prostacy a na dodatek pijacy. Co gorsza, swoje pijackie skłonności tłumaczą wątpliwą urodą kobiet. Mimo, że jestem mężczyzną to zupełnie nie zgadzam się z wami Panowie.

Mam teraz dobrą okazję, żeby się z wami podzielić swoimi refleksjami. Tak się składa, że miałem okazję dużo podróżować i bliżej zapoznać się z mieszkankami naszego globu. Bez wątpienia Polki są najpiękniejsze! Do niedawna uważałem, że młode polskie dziewczęta nie mają konkurencji na całym świecie. Moje poglądy oczywiście się nie zmieniły, wręcz przeciwnie. Teraz wiem, że Polki w wieku 35-50 lat nie odbiegają urodą i elegancją od dystyngowanych Pań z Europy zachodniej. Jest to raczej nowe zjawisko, jeszcze nie tak dawno przeciętną kobietę w tym przedziale wiekowym można było sklasyfikować w ten sposób: „normalne, że nie dba o siebie, przecież ma już męża i dzieci”.

Całe szczęście te czasy już minęły! Odnoszę wrażenie, że Polki chcą się podobać niezależnie od wieku, sytuacji rodzinnej i pochodzenia! Drogie Panie tak trzymajcie. Macie tą przewagę, że jesteście piękne, atrakcyjne z dużą dawką humoru i inteligencji. Gdy rozmawiam z obcokrajowcami to zdarza mi się, że zachwalam interesujące miejsca w Polsce, naszą kuchnię i kulturę. Nie trwa to jednak w nieskończoność, zawsze zachwalam wasze wdzięki i będę tak robił do końca mojego życia, ponieważ wiem, że na to zasługujecie!

Drogie Panie, fajny facet ze mnie, nie? Bądźcie jednak bardziej wyrozumiałe dla waszych mężów, narzeczonych i kochanków. My mężczyźni też chcemy czasami zapomnieć o nurtujących nas problemach a to, że smutki topimy w alkoholu, wcale nie oznacza, że nam się nie podobacie! Wprost przeciwnie, jesteście piękniejsze!

wtorek, 16 września 2008

Ananas, po prostu ananas

Chodzi oczywiście o dość popularny owoc rodem z egzotycznych krajów. Przyznam się jednak, że wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego mówi się: „niezły z niego ananas”.
Nie znalazłem na to wyjaśnienia a może raczej nie szukałem, więc dlatego nie znalazłem. W rzeczywistości bardziej interesuje mnie ten owoc niż popularne powiedzenie. Skąd się wzięła moja miłość do tego owocu?

Muszę się cofnąć w ohydne czasy PRL-u, gdy po kilogram pomarańczy trzeba było stać godzinami. Dobrze chociaż, że tylko raz w roku, tuż przed świętami. Ja w tamtych czasach opływałem się w soku ananasowym. Nie wiem skąd i nie chcę wiedzieć, moja mama przynosiła puszki ze słodziutkimi ananasami i wspaniałym sokiem własnym. Opychałem się nimi codziennie, aż dosłownie mi zbrzydły. Wiem, trudno sobie to wyobrazić, że tak pyszny owoc może zbrzydnąć, ale to jest prawda.

Nie będę was zanudzał historią ananasów w puszkach, bo to nie o to chodzi. W tamtych czasach oczywiście nie byłem na tyle naiwny, żeby sądzić, że ananasy rosną w Polsce. Byłem dumny z posiadanej wiedzy, że uprawia się je w odległej Afryce. Nikomu tego nie tłumaczyłem, nie chciałem robić przykrości kolegom, którzy smaku ananasów nie znali. Kilka lat później miałem szczęście znaleźć się poza granicami Polski. Wraz z pobytem na Zachodzie powróciły dziecinne wspomnienia o ananasach. Był to jednak kolejny etap edukacji, z pokrojonych ananasów w puszce przerzuciłem się na świeże owoce w kształcie grubej palmy z zielonym pióropuszem. Od tego czasu ananas zawsze kojarzył mi się z miniaturową palmą lub z karbowanym granatem ręcznym.

Szczęście mnie nie opuszczało i nadal będąc w młodym wieku wyruszyłem na podbój Afryki. Moje pierwsze pobyty na Czarnym Lądzie nie były zbyt owocne, jeżeli chodzi o owoce. Ananasów nie widziałem, chociaż bardzo się starałem, jednakże doszedłem do wniosku, że na pustyni one nie rosną i zwyczajnie o nich zapomniałem. Zawsze, gdy rozmawiam z przyjaciółmi o moich podróżach i przygodach nie mogę się opędzić od pytania: Jak tam było w tej Afryce? Oczywiście każdy oczekuje niesamowitych historii o kanibalach i strasznych wężach. Zanim zaczynam o tym opowiadać raczę moich słuchaczy opowieścią z odległego Konga. Historia dosyć odległa, ale na trwale zapisana w mojej pamięci.

Pewnego popołudnia wybrałem się na małą przechadzkę w gęstą kongijską dżunglę. Było zbyt gorąco, żeby robić sjestę, więc postanowiłem zapoznać się z najbliższą okolicą. Bacząc na wszelkie znaki na ziemi i na drzewach przedzierałem się przez gęsty, dający ochłodę, tropikalny las. Niespodziewanie zielona ściana ustąpiła i moim oczom ukazała się niewielka polana. Ostre afrykańskie słońce mnie oślepiło i nie zwróciłem uwagi na podłoże. Dopiero po przebyciu kilku metrów zorientowałem się, że stoję na polu. Spojrzałem na moje stopy i nie wierzyłem własnym oczom. Stałem pośrodku pola ananasów!

Tak! Ananasy wyrastały z ziemi! W tej chwili zorientowałem się, że przez wiele lat żyłem w nieświadomości. Wiedziałem, że ananasy gdzieś rosną, wiedziałem nawet, że w Afryce, jednakże nigdy mi nie przyszło do głowy, że one wyrastają prosto z ziemi. Właśnie jak miniaturowe palmy! Nie wiem dlaczego, ale do tego momentu myślałem, że ananasy rosną na drzewach!

Dochodząc do tej części mojego opowiadania z reguły patrzę na twarze moich znajomych i widzę, że ich zbulwersowałem. Oni wszyscy myśleli dokładnie jak ja, że ananasy tak jak banany zwisają z gałęzi! A wy?

poniedziałek, 15 września 2008

Dlaczego muszę się wstydzić za polityków?

Nie zawsze jest łatwo być Polakiem za granicą. Wiemy jak to jest z ostatnią emigracją na Wyspy, jednak dużo mniej o tej bardziej dyskretnej, zamieszkałej w kraju Molièra, Hugo czy Dumasa. Jest kilka powodów, dla których mniej się mówi o Polakach nad Loarą. W większej części jest to starsza emigracja niż ta z Wysp Brytyjskich. Głównie stanowią ją potomkowie górników z lat 20 ubiegłego wieku, którzy wyjechali za chlebem do ciężkiej pracy w kopalniach francuskich. Jest ona solidnie zakorzeniona i całkowicie zintegrowana, chociaż niezapominająca swoich słowiańskich korzeni.

Późniejsza fala, ta powojenna oraz ta z lat stanu wojennego jest zupełnie inna. W większości z pochodzenia postsolidarnościowego osiedliła się w dużych miastach z Paryżem na czele. Wywodząca się ze środowisk inteligenckich i show biznesu znalazła sobie wygodne miejsce w nowoczesnym świecie. Bardzo często do takiego stopnia, że niezwykle trudno poznać skąd pochodzą, gdyby nie polsko brzmiące nazwiska.

Oczywiście nie wolno zapomnieć o najmłodszej fali emigracji, która została zapoczątkowana po wydarzeniach sierpniowych 89 roku i trwa do dziś. Dla kogoś, kto mieszka w Polsce trudno sobie wyobrazić ile potrzeba trudu, żeby zostać zaakceptowanym w obcym kraju. Wystarczy wspomnieć o barierze językowej i często nie najlepszej sytuacji materialnej, żeby zdać sobie sprawę z kompleksowej sytuacji Polaków za granicą. To wszystko jest logiczne, każdy powinien sobie zdawać sprawę z tego, na co się decyduje. Oczywiście, że tak. Nie wolno się użalać na przeciwności losu tylko stawić im czoła.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z politykami? Otóż zależność jest, i to bardzo duża. Chce się zapytać, jakim prawem część klasy politycznej w naszym kraju (nie wiem czy zasługują na takie miano) robi wszystko, żeby uprzykrzyć nam życie zarówno w kraju jak i poza jego granicami? We Francji pośród naszych rodaków nie ma bardziej rozpoznawalnej osoby niż Lech Wałęsa. Można go lubić lub nie, ale na pewno nikt nie ma prawa go dezawuować i poniżać. Ilekroć w towarzystwie Francuzów dyskusja schodzi na temat pochodzenia, wystarczy powiedzieć, że jest się Polakiem to przeważnie uśmiech pojawia się na ustach rozmówcy i rozbrajająco mówi, że zna Polaka: „Leś Waleza”.

Najlepiej wówczas porozmawiać o wodzu Solidarności, powspominać papieża czy Kopernika, ale w żadnym wypadku nie należy dopuścić do rozmowy o dniu dzisiejszym. Większość Francuzów ma nam za złe, że jako naród jesteśmy hamulcowymi w zjednoczonej Europie i nie rozumieją, dlaczego się do niej pchaliśmy skoro teraz robimy wszystko na złość? Osobiście nie mam ochoty się tłumaczyć za Kaczyńskich, Giertychów, Lepperów tych pomniejszych nie wspomnę, bo Google im zrobi darmową reklamę, a dla nas jest lepiej, gdy o nich się mówi jak najmniej. Dlatego też konsekwentnie uświadamiam moich miłych rozmówców, że jest to trudny okres zdziczenia obyczajów, ale jest to tylko i wyłącznie sytuacja przejściowa. Ci pseudo-politycy, rewizjoniści, oszuści i pomyleńcy po prostu znikną raz na zawsze, tak samo jak kartki żywnościowe w stanie wojennym.

Wstydzę się za nich i staram się wytłumaczyć moim przyjaciołom francuskim, że Polacy są inni niż ci, którzy ich reprezentują. Dobrze, chociaż że Lech Wałęsa mi w tym pomaga. Życie emigranta nie zawsze jest łatwe, a już na pewno wówczas, gdy inni na odległość psują dobre imię Polski i tradycyjny szacunek dla Polaków. Panowie pseudo-politycy wstydźcie się wy, ja już się dość wstydziłem!
Opublikowano na www.wp.pl

niedziela, 14 września 2008

Dziwna choroba Edgara

Wszyscy wiemy, że szanowny pan Edgar źle się poczuł. Zapewne jakaś dziwna choroba dopadła biedaka, bo mimo jak najszczerszych chęci z trudem rozumiałem jego wypowiedzi dla radia ojca dyrektora.

Oczywiście nie słucham tego radia, ale biedny Edgar miał pecha. Żyje on w takim kraju, gdzie wszyscy młodzi ludzie oglądają zbereźne filmy w necie i przy okazji popijają sobie piwo. Zdarza się jednak, że czasami robią coś innego. Otóż ci zbereźnicy mają straszną broń, na internecie znają się jak nikt inny i w kilka godzin są w stanie przekazać każdą wiadomość do wszystkich obywateli posiadających ten obrzydliwy internet. Podwójny pech, ponieważ są też takie niemoralne media, co tylko czekają na to żeby porządnemu obywatelowi dopiec, a tylko dlatego, że jest prawdziwym patriotą z jedynej słusznej opcji politycznej.

Nagonka się zaczęła. Wszyscy słyszeliśmy jak Edgar bełkotał, co było jeszcze bardziej widoczne na tle wypytującego go dziennikarza-księdza, a wyrażającego się czystą polszczyzną. Nie wsłuchiwałem się w rozmowę, bo fanem Edgara nie jestem. Nie mi jest osądzać czy Edgar źle się czuł, czy też po prostu sobie za dużo wypił. Przypomniałem sobie jednak jak to Edgar nadgorliwie krytykował byłego prezydenta, któremu takie wpadki się zdarzyły. Pomyślałem sobie wówczas, że sprawiedliwość istnieje na tym świecie. Jest jednak jedna wielka różnica między prezydentem Kwaśniewskim a Edgarem. Otóż ten pierwszy nawet pijany potrafi mówić w języku obcym, gdy ten drugi zaś niezrozumiale bełkocze po polsku.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego wszyscy krytykują Edgara, przecież nie tylko on, ale i były prezydent pije, a także całe polskie społeczeństwo. Kierowcy piją, wojskowi i policjanci, artyści i budowlańcy, lekarze i kolejarze, któż nie pije? Oczywiście nawet święte krowy, jakimi są polscy politycy (nie lubię ich tak nazywać, bo na to nie zasługują), piją na umór.

Edgara nigdy sympatią nie darzyłem, nie mogę powiedzieć, że tylko za peron we Włoszczowej. Edgara jednak nie lubię, głównie za obłudę. Nazajutrz, gdy już powszechnie było wiadomo, że Edgar pije lub jest poważnie chory nie znalazł lepszej odpowiedzi jak tą, że nie pamięta tego wywiadu, bo udziela ich tysiące, a z telewizją TVN to on w ogóle nie rozmawia. Biedny człowieczyna, przecież to jest zupełnie normalne, że nie pamięta, któż na jego miejscu by pamiętał?

Edgar jest tylko człowiekiem, jak zwykły kierowca, murarz, lekarz i ci wszyscy, co piją. Biedak z pewnością ma jeszcze dziś porządnego kaca.

sobota, 13 września 2008

Czy polska Legia Cudzoziemska jest utopią ?

Coraz częściej mówi się o przyszłości Wojska Polskiego. Rządowe plany zakładają, że do 2010 roku powstanie zupełnie profesjonalna armia, w której szeregach powinno znaleźć się około 120 tysięcy żołnierzy. Sprawa jednak nie jest prosta. Co innego jest zdecydować się na utworzenie armii zawodowej a co innego tego dokonać . Zlikwidowanie poboru do zasadniczej służby wojskowej spowoduje niedobór kadrowy w nowej, zawodowej armii. Można być przeciwnym takiemu rozwiązaniu, jak prezydent Kaczyński czy inni politycy, jednakże nic nie zastąpi w pełni zawodowej, nowoczesnej armii. Można również zrozumieć, że laik, chociaż jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych jest temu przeciwny, ponieważ w rzeczywistości nie ma zielonego pojęcia o wojsku i jego potrzebach.

Zmiany w wojsku muszą iść w parze z unowocześnianiem sił zbrojnych, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Trzeba sobie jednak zdać sprawę z faktu, że nawet najbardziej doskonała broń nie zastąpi w boju żołnierza. Z tym właśnie może być wkrótce problem. Tajemnicą żadną nie jest, że młodzi ludzie nie garną się do armii. Nie chodzi tylko o zasadniczą służbę, ale także, a może przede wszystkim zawodową. Niestety wojsko niewiele może zaproponować młodym ludziom, bo tylko tacy są dla niej interesujący. Zarobki są zbyt małe a ryzyko zbyt duże ze względu na udział w misjach bojowych.

W wojsku zauważono ten problem i specjalny Zespół ds. Profesjonalizacji Sił Zbrojnych przy Sztabie Generalnym Wojska Polskiego został powołany do zbadania sytuacji i znalezienia sposobu na niedobór kadrowy. Pierwszy raport zaskoczył niejednego. Wojskowi stwierdzili, że częściowy problem niedoboru żołnierzy rozwiązałoby utworzenie oddziału złożonego z cudzoziemców na wzór francuskiej Legii Cudzoziemskiej! Pomysł oczywiście nie najgorszy, jednakże prawdopodobnie nie do zrealizowania. Specjaliści ze Sztabu Generalnego WP powinni sobie zdać sprawę, że takie oddziały wymagałyby zbyt dużych nakładów finansowych a na nie państwa nie stać. Legia Cudzoziemska we Francji nie jest tworem samej wyobraźni, lecz wieloletniej tradycji służby cudzoziemców w armii francuskiej.

Nic nie wiadomo czy ci sami specjaliści rozważyli możliwość angażu cudzoziemców do Wojska Polskiego na podobnych zasadach jak obywateli polskich. W ten sposób mogliby oni służyć w każdej jednostce nie przekraczając wcześniej ustalonego poziomu cudzoziemców zamiast tworzyć osobne, kosztowne struktury. Integracja byłaby z pewnością bardziej skuteczna. Oferowane zarobki nie byłyby zapewne odpowiednią motywacją dla cudzoziemców, głównie ze Wschodu. Należałoby im zagwarantować możliwość otrzymania przywilejów z obywatelstwem polskim włącznie.

Wraz z nieuchronną profesjonalizacją Wojska Polskiego może dożyjemy dnia, gdy dla naszych interesów w jej szeregach będą służyć cudzoziemcy. Podobnie jak w osławionej Legii Cudzoziemskiej, gdzie paradoksalnie, służy wielu młodych ludzi z nad Wisły. Nie jest to z pewnością utopia, do jej realizacji potrzeba woli politycznej, odpowiednich ustaw i wykorzystania doświadczenia innych krajów, które skorzystały z takiego systemu.


Opublikowano na www.wp.pl

piątek, 12 września 2008

Publicystyka? Czy w moim wykonaniu mogę to tak nazwać?

Ostatnio postanowiłem napisać kilka artykułów. Jak na razie na temat wojska i Legii Cudzoziemskiej. Dwa z nich zostały opublikowane na portalu Wirtualna Polska. Oczywiście nie mam zamiaru poprzestać na tym. Tak się składa, że lubię pisać i trochę dla odmiany postanowiłem poświęcić się publicystyce (w szeroko tego słowa znaczeniu), oczywiście nie zapominając o książkach.



Legia Cudzoziemska ostoją poszukiwaczy przygód
Legia Cudzoziemska nadal rozpala umysły młodym ludziom z całego świata. Przygoda, pieniądze, chęć rozpoczęcia nowego życia. Każdy powód jest dobry, żeby wstąpić w szeregi tej osławionej formacji wojskowej. Jednakże nie każdemu jest to dane. Sama chęć nie wystarcza, należy przejść przez serię testów: psychotechnicznych, fizycznych, zdrowotnych oraz motywacyjnych.

Jaka jest ta Legia Cudzoziemska na przełomie XX i XXI wieku? Wszyscy ją doskonale znamy z filmów, z jej egzotycznych strojów i niczym nie zmienionej dotychczas reputacji. Dzisiejsza Legia nie jest już taka sama jak na starych obrazkach. Od końca lat 80. uprzedniego wieku, formacja ta bierze udział we wszystkich operacjach wojskowych i humanitarnych organizowanych przez Francję a także pod auspicjami NATO i ONZ...

-------------------------------------------------------------------
Kulisy wojny w Afganistanie
Wojsko Polskie od wielu lat bierze udział w operacjach wojskowych na różnych frontach świata. Niestety zaangażowanie w walce prowadzi często do tragedii. Nie sposób pominąć afery z Nangar Khel oraz śmierci wielu Polaków w boju. Przynależność do NATO i do Unii Europejskiej powoduje, że polska armia musi sprostać nowym zadaniom. Oczywiście Polska nie jest osamotniona walce z terroryzmem. Większość krajów UE aktywnie wspiera akcje zbrojne w Iraku, Czadzie czy Afganistanie.

Wydarzeniem, które wstrząsnęło opinią publiczną była śmierć żołnierzy francuskich w Afganistanie. Podczas patrolu na przełęczy pomiędzy dolinami Uzbin i Tizin, 18 sierpnia 2008 roku, oddział Armii Francuskiej wpadł w zasadzkę zastawioną przez Talibów. W wyniku wielogodzinnych walk zginęło 10 żołnierzy francuskich, a 21 zostało rannych. Nazajutrz taka informacja obiegła cały świat. We Francji rozpoczęła się prawdziwa burza medialna z udziałem polityków, wojskowych, dziennikarzy oraz rodzin poległych i rannych...

Powyżej zamieściłem linki do artykułów na www.wp.pl
Życzę miłej lektury.