
Panowie historycy, Gontarczyk i Cenckiewicz postanowili napisać historyczne „dzieło” o powiązaniach Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa (SB) znienawidzonego PRL-u. Jak na „prawdziwych” historyków przystało, najpierw założyli pewną tezę (o agenturalności Wałęsy) a potem postarali się ją udowodnić. Z wielkim profesjonalizmem zabrali się do pracy przy okazji wykorzystując aparat medialny IPN i TVP do nagłośnienia całej sprawy. Doszło do tego, że na długo przed wydaniem książki ludzie myśleli tylko o jednym, o jej kupnie. Odniesiono pierwszy sukces. O książce się mówiło, pisało i polemizowało.
Na nic zdały się protesty Lacha Wałęsy, książka ujrzała światło dzienne. Za pieniądze podatników urządzono sobie igrzyska. Publicznie oskarżono Wałęsę o działalność na szkodę kolegów i państwa. Wszystko to zostało szeroko poparte dokumentami SB znalezionymi w archiwum IPN. Panowie historycy nie wiadomo, z jakich powodów (a może wiadomo) nie pofatygowali się, żeby swoje rewelacje zweryfikować z żyjącymi uczestnikami tych wydarzeń z Wałęsą włącznie. Nic dziwnego, że ich „dzieło” spotkało się z ostrą krytyką. Jak można obiektywnie oceniać tę książkę, gdy ci panowie sami nie zadbali o to, żeby była napisana w obiektywny sposób. Pierwszy nakład rozszedł się jak ciepłe bułeczki, społeczeństwo polskie podzieliło się, część uznała, że Wałęsa to Bolek a pozostali postanowili go bronić. Wkrótce doczekano się kolejnego, już kilkudziesięciu tysięcznego dodruku, czyli biznes się kręcił. Zarówno polityczny i finansowy.
Minął kolejny okres, powoli zapominaliśmy o książce pt. SB a Lech Wałęsa - przyczynek do biografii, o historykach słuch zaginął, aż nagle wybuchała bomba. Uśmiercony w książce, oficer SB, kapitan Graczyk, który ponoć prowadził Bolka, nagle odżył. Klęska IPN-u, porażka Gontarczyka i Cenckiewicza, trudno jednoznacznie ocenić tę nową sytuację. Misternie ułożony plan rozpadł się, jak domek z kart. W książce, oskarżając Wałęsę, oparto się wyłącznie o źródła SB które, jak powszechnie wiadomo w dużej części były fałszowane. Niestety, politycznym oponentom Wałęsy wytrącono oręż z rąk w momencie, gdy okazało się, że główny aktor (kapitan Graczyk) odżył i co wcale nie jest dziwne, nie potwierdził rewelacji IPN.
Warto zastanowić się nad wartością takiej książki i nad faktycznym celem jej publikacji. Mało prawdopodobną wydaje się chęć ukazania całej prawdy o tamtym okresie. Zrobiono polityczny show z udziałem państwowego instytutu będącego w rękach partii politycznej. Publiczne pieniądze zostały przeznaczone do walki politycznej przeciw jednemu z największych symboli Polski. W końcowym rozrachunku, książę tą można zaliczyć do najbardziej nieudanych publikacji. Powtarzając za Lechem Wałęsą można powiedzieć: „gnioty i paszkwile”. No, ale pieniądze z niej były i to całkiem duże…
1 komentarz:
Stosowane przez autora niezwykle merytoryczne chwyty w postaci używania wziętych w cudzysłow określeń "historycy" "dzieło" itp. są na poziomie publicysty periodyku "Der Sturmer" i w zasadzie zwalniają kogokolwiek rozsądnego od polemiki z tak prymitywnie zmajstrowanym propagandowym paszkwilem. Jezeli więc komentuję ow "felieton" (a co, też potrafię) to tylko po to żeby skontrować równie często powtarzany co debilny "argument" o nierzetelności panów z IPN którzy nie raczyli skonfrontować dokumentów z żyjącymi świadkami tamtych wydarzeń. Gdyby pan "publicysta" zechciał ruszyć "głową" to sam doszedłby zapewne do wniosku że świadkowie bardzo często na owe tematy po prosty i zwyczajnie kłamią (vide casusy Boniego, Wielgusa, Czajkowskiego.. ktos zna przypadek esbeckiego donosiciela który by sie PRZYZNAŁ z własnej i nieprzymuszonej woli?). Natomiat oryginalne dokumenty z tamtych lat kłamią bardzo rzadko albo w ogóle, zapewne dlatego że jako przedmioty martwe nie są zainteresowane w zatajaniu czy przeinaczaniu faktów. Tak więc podejście panów Cenckiewicza i Gontarczyka do zagadnienia należy uznać za jedyne logiczne z punktu widzenia poszukiwania PRAWDY.
J-23
Prześlij komentarz